O sytuacji w Polsce będzie debatował w styczniu <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-parlament-europejski,gsbi,37" title="Parlament Europejski" target="_blank">Parlament Europejski</a>. A jego przewodniczący Martin Schulz już mówi: "To, co się dzieje w Polsce, ma charakter zamachu stanu". Równie bolesną recenzję PiS-owskim postępkom wystawił Jean Asselborn, szef dyplomacji Luksemburga. Państwa małego, leżącego w sercu Europy, i - tak się składa - sprawującego prezydencję w Unii. W wywiadzie dla agencji Reutera, odnosząc się do pisowskiej nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, mówił, że sytuacja w Warszawie "przypomina, niestety, kurs obrany przez dyktatorskie reżimy". Dodając, że "jeśli najwyższy sąd jest de facto pozbawiony władzy, to zwykłe sądy również są zagrożone utratą niezawisłości". A w dalszej kolejności: "można też oczekiwać ograniczenia wolności opinii". Asselborn dodał: "Jeśli rząd PiS-u uskarża się na ingerencję z zewnątrz, ryzykuje pójście tą samą drogą co reżimy w Związku Radzieckim", "a ktokolwiek mówi, że krytyka ze strony europejskich partnerów jest niestosowna, ten nie rozumie Europy". Z apelem o poszanowanie "fundamentalnych wartości Unii" zwrócił się również do polskich władz Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej. "Rządy prawa to jedna z wartości, na których zbudowana została Unia" - napisał w liście do szefa MSZ i ministra sprawiedliwości, dodając, że oczekuje, "że nowa ustawa o Trybunale Konstytucyjnym nie wejdzie w życie, dopóki nie zostanie w pełni wyjaśnione, czy i jak wpływa ona na funkcjonowanie i niezależność Trybunału". Dorzućmy do tego jeszcze jedną opinię, tę najgłośniejszą, Guy Verhofstadta, byłego premiera Belgii, szefa frakcji liberałów w parlamencie Europejskim. Verhofstadt pisze bez ogródek: "Narodowo-socjalistyczny rząd PiS, sterowany z tyłu przez Jarosława Kaczyńskiego, próbuje zawrócić Polskę z drogi liberalnej demokracji". Wg Verhofstadta, ustawa o Trybunale Konstytucyjnym praktycznie "usunie <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-trybunal-konstytucyjny,gsbi,24" title="Trybunał Konstytucyjny" target="_blank">Trybunał Konstytucyjny</a> z systemu wzajemnej kontroli i równowagi władz." Natomiast - jak pisze b. premier Belgii - prezes PiS i jego pomocnicy "łamią system demokratyczny, który wyniósł ich do władzy", "podważają europejskie fundamenty Polski i zbliżają ją do Moskwy". I dalej - to bardzo mocna opinia: "Obecny polski rząd wyręcza Władimira Putina w robocie przeciw europejskiej jedności". Uff... Jeśli polski rząd chce prowadzić w Europie jakąkolwiek skuteczną politykę, nie może tych słów zbywać wzruszeniem ramion albo traktować dzikimi atakami. To są wszystko bardzo poważne oskarżenia, płynące z ust poważnych polityków. One nie dotyczą tego, że ministrem obrony jest <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-antoni-macierewicz,gsbi,993" title="Antoni Macierewicz" target="_blank">Antoni Macierewicz</a> a sprawiedliwości <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-zbigniew-ziobro,gsbi,1525" title="Zbigniew Ziobro" target="_blank">Zbigniew Ziobro</a>, że MON zawiesił kontrakt na "Caracale", że szefem PKN <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-orlen,gsbi,2073" title="Orlen" target="_blank">Orlen</a> został Wojciech Jasiński, albo że Beata Szydło wciąż powtarza, że chce programu 500+ i nie chce imigrantów. Te sprawy, i wiele innych, polityków europejskich w tym przypadku nie interesują, są poza nawiasem dyskusji. Europejskich polityków interesuje, a w zasadzie bulwersuje, że PiS łamie zasady fundamentalne dla naszej cywilizacji - trójpodziału władzy i niezawisłości sądu konstytucyjnego. Tyle. Verhofstadt wykłada to jasno: zasada trójpodziału władzy jest fundamentem, którego państwo unijne nie ma prawa naruszyć. A jeśli narusza, to znaczy, że ewoluuje w stronę Wschodu, Łukaszenki, Putina i innych autorytarnych poradzieckich republik. Gdzie miejscowy wódz jest prawodawcą, zarządcą i sędzią równocześnie (i ciągle opowiada o złym Zachodzie, o dumie narodowej, zdrajcach i tak dalej). I teraz proste pytanie: co wybieramy? Czy Unię, czy wracamy na Wschód? Mając przed sobą tak proste pytanie, politycy PiS-u głupieją. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-krystyna-pawlowicz,gsbi,1456" title="Krystyna Pawłowicz" target="_blank">Krystyna Pawłowicz</a> odpowiedziała Timmermansowi w swoim stylu: "Panie Fransie Timmermansie z Komisji Europejskiej - PRECZ OD POLSKI! Nie denerwuj Pan Polaków, bo żubr wstanie. A jak tam uchodźcy, Panie Fransie?". Inni też mówią podobnie - że "naród polski" sobie nie życzy, by wtrącano się w jego wewnętrzne sprawy. Słyszę te odpowiedzi i nie jest mi do śmiechu. W czasach Polski Ludowej tak odpowiadali Zachodowi co bardziej tępi funkcjonariusze tamtego reżimu. Też wołali o wewnętrznych sprawach, i że są "narodem polskim". A przecież nie byli - tak samo jak nie jest PiS - "narodem". PiS nie ma prawa na jego wolę się powoływać. Po pierwsze, dlatego, że w wyborach październikowych zebrał niecałe 20 proc. głosów dorosłych Polaków. Więc kawałek narodu go poparł, a nie cały. A po drugie, to i tak było mniej niż zsumowane elektoraty PO, Nowoczesnej, PSL i Zjednoczonej Lewicy. 5,7 mln kontra 6,7 mln. Więc kto tu jest narodem? Funkcjonariusze PRL też w tamtych czasach przekonywali, że takie wypowiedzi, jak Timmermansa czy Verhofstadta, to ingerencja w wewnętrzne sprawy Polski, że to obraża naszą dumę, że to "woda na młyn zachodnioniemieckich rewizjonistów i odwetowców", i że to wina tych, którzy donoszą na nasz kraj, czyli - że użyję już języka współczesnego - tego najgorszego sortu Polaków. Dziwi mnie to, że PiS sięga do repertuaru tamtej propagandy. Dziwi mnie, że nie pamięta, jak Macierewicz, Duda, Rydzyk ("Jesteśmy wykluczani, dyskryminowani. To jest totalitaryzm!" - to jego słowa) skarżyli się na Polskę w Brukseli i Strasburgu. Wtedy było OK, sort był ten z lepszych. Dziwi mnie też zaciekłość, z jaką walczy z Trybunałem, chęć upokorzenia sędziów jest naprawdę zastanawiająca. Nie z tej cywilizacji. A przecież gołym okiem widać, że ta wojna PiS-owi nie jest potrzebna, że obywatele jej nie rozumieją, że oczekują od tej partii innych rzeczy. Ale, wszystko wskazuje na to, że będzie trwała, bo Jarosław Kaczyński ją rozgrywa i nie potrafi skończyć. Zupełnie jak chłopcy z podstawówki, którzy nie chcą iść spać, bo muszą dokończyć partię "World of Tanks" albo "Minecrafta".