Uff... Jakie to nudne. PiS chce uwolnić Polskę od Platformy, która kraj wyzyskuje, Platforma chce uwolnić Polskę od PiS-u, który Polskę doi. Jedni i drudzy chcą wyzwalać. To jest walec, który wszystko równa. W tej nudnej kampanii jest jedna tylko rzecz warta uwagi. Taśmy Morawieckiego. Te z restauracji "Sowa i Przyjaciele". PiS woła, że to odgrzewane kotlety, że to nic ciekawego. O... Myślę, że to bardzo ciekawe, i dające wiele do myślenia. Bo te dwa nagrania z Morawieckim, które zostały ujawnione (przypomniane?) są jak zerwanie kurtyny. Są jak dowód, że Polska dzieli się na dwa światy, na tych u góry i resztę. Absolutnie różne światy. Te nagrania są jak z marksistowskich czytanek. One pochodzą z wiosny 2013 roku, Morawiecki był wtedy prezesem banku Bank Zachodni WBK, którego właścicielem była hiszpańska grupa Santander, i członkiem Rady Gospodarczej przy premierze Tusku. Był pełnoprawnym członkiem ówczesnego establishmentu PO. Zresztą, spożywał w restauracji z innymi ważnymi ludźmi tej grupy - z Krzysztofem Kilianem, jednym z założycieli KLD i głównych działaczy tej partii, a w tym czasie prezesem PGE, ze Zbigniewem Jagiełło (był wtedy i jest po dziś dzień prezesem PKO BP) oraz Bogusławą Matuszewską (wiceprezeską PGE). Biznes i polityka w jednym. I ci pół-finansiści, pół-politycy, tak czy inaczej właściciele III RP, dyskutują podczas wielogodzinnych biesiad, o problemach świata i Polski. Jest problem Aleksandra Grada, byłego ministra skarbu w rządzie PO, który - jak kłopoczą się rozmówcy - potrzebuje pieniędzy (a któż ich nie potrzebuje?). Kilian prosi więc Jagiełłę, by ten zatrudnił Grada w jakiejś radzie nadzorczej, bo może dać mu tylko "cztery dychy", nie więcej... Jagiełło się miga. Więc Mateusz Morawiecki, prezes banku, idzie im na rękę. "A o co mu chodzi? Żeby pieniądze zarobić?" - pyta się, jak rasowy liberał. Tak, tak, kiwają głowami rozmówcy. Matuszewska wyjaśnia, że "długo jechał" w polityce, mając 10 tys. z kawałkiem, a Kilian dodaje, że były minister skarbu "ma wielodzietną rodzinę, czwórkę dzieci". Wzruszony tą niedolą przyszły premier przejmuje inicjatywę. - Ma jakąś fundację, stowarzyszenie albo firmę? - pyta. I snuje plan: - Zapytajcie go tak po cichu. Ja bym spróbował tak bardziej jednorazowo. Pięć dych czy siedem, czy stówkę mu damy na jakieś badania czy na coś. I kończy - Dajcie mi pełne dossier. Pomyślę i jednorazowo będę mu mógł na pewno coś sprokurować. I jeszcze jedna scena. Tym razem dotyczy ona syna Ryszarda Czarneckiego, Przemysława. Odbywał on staż w banku PKO BP, ale szło słabo. Więc Ryszard Czarnecki poprosił Morawieckiego o interwencję. I właśnie ją usłyszeliśmy. Najpierw więc Jagiełło opowiada: "- Ten chłopak po trzech miesiącach powiedział, że jest dużo pracy, że on myślał, że będzie luźniej itd., że ma inne plany właśnie. Miał umowę na trzy miesiące. Typowy staż i że on nie chce już tego kontynuować. Co ja się będę angażował i o niego walczył. Morawiecki zadzwonił więc do Ryszarda Czarneckiego, włączając tryb głośnomówiący: No, cześć. Słuchaj ciąg dalszy tej sprawy, o której ostatnio rozmawialiśmy. Twój Przemek nie chciał tam dalej pracować. Czarnecki: Z ręką na sercu on był absolutnie zrozpaczony. Ja go znam. Wiem, kiedy, że tak powiem, był absolutnie zdołowany. Morawiecki: A weź z nim tak po piwku pogadaj, bo coś mi tutaj zgrzytnęło. Pamiętam, co mi mówiłeś dwa tygodnie temu. Czarnecki: On oczywiście mówi, że chciałby więcej zarabiać, że... Morawiecki: To, to jeszcze rozumiem." A teraz trzecia scenka. Mówi Morawiecki: "Mam absolutnie pozytywne zdanie o Merkelowej, Sarkozym czy jak się ten nowy nazywa... Hollande i tak dalej. Że oni w takim świecie, jak dzisiaj są, gdzie przez pięćdziesiąt lat ludziom się wydawało, że zawsze będzie lepiej, emerytury będą dość wysokie, żyć będziemy coraz dłużej, służba zdrowia będzie za darmo ku*** i edukacja za darmo, oni tą krzywą, która wiesz tak szła co do oczekiwań, oni muszą ją odkręcić, nie. (...) Jak ludzie zapier*** za miskę ryżu, jak było w czasach po drugiej wojnie światowej i w trakcie, to wtedy gospodarka cała się odbudowała. (...) Musimy obniżyć nasze oczekiwania. Bo jak obniżymy, to w ślad za tym wszystko pójdzie dobrze. Będziemy zapier*** i rowy, ku***, kopać, a drudzy będą zakopywać, będziemy zadowoleni." Te trzy sceny trzeba czytać razem. Bo różne rzeczy w nich widać, zależy kto na co jest uczulony. Prokurator zaraz zapyta, czy Morawiecki zapłacił Gradowi? Czy dał mu tę "stówkę"? Czy więc działał na szkodę banku, którym kierował? Oszukując właścicieli, klientów, no i polskie państwo... Innymi słowy - czy kradł czy tylko o kradzieży mówił? Fanami PiS-u z kolei pewnie wstrząśnie to zblatowanie establishmentu. Rozmowy miały miejsce wiosną 2013 roku, czyli po katastrofie smoleńskiej. Oficjalnie PiS z PO były na noże, a tu proszę jakie deale, wszyscy ręka w rękę... Więc widać, że awantury są dla maluczkich, a w zamkniętych dla publiki pomieszczeniach załatwia się różne sprawy, dzieli pieniądze. Nie własne. Tylko te, którymi się zarządza. Ten fakt zgorszy na pewno prawdziwych liberałów. Bo prawdziwy liberał lubi bankowców-filantropów. Ale pod warunkiem, że dają swoje pieniądze, a nie cudze. No i pewnie go zgorszy sposób, w jaki traktowane są spółki skarbu państwa. Jak bankomaty dla wybranych. Lewicowca wzburzy natomiast co innego. Że Mateusz Morawiecki dla ludu ma miskę ryżu i kopanie rowów, a dla swoich, jak dla Grada, "jednorazowo stówkę, na badania czy coś". Albo lepiej płatną robotę dla syna kolegi. Że Morawieckiego gorszy służba zdrowia za darmo i edukacja za darmo, ale za to rozumie, że Grad potrzebuje, i młody Czarnecki także. Że widzi świat klasowo. Że tam jest lud, więc niech kopie rowy, a tu są koledzy, ludzie z tej samej warstwy, więc im trzeba pomóc. Że jedni mają drzwi otwarte, a drudzy mogą pocałować klamkę. Politolog pokiwa więc głową - to teraz rozumiemy, dlaczego ludzie mieli dość PO, właśnie za takie postępki, i taki stosunek do świata. A historyk doda - że oto ta cała postsolidarność, i PO i PiS, pięknie weszła w buty obalonej komuny. Że wiele trzeba było zmienić, żeby nie zmieniło się nic.