Cóż, sympatykom PiS-u na pocieszenie podam inną informację - przed świętami szef MSZ Witold Waszczykowski był w Mińsku. I, dość niespodziewanie, przyjął go - czego nie było w programie wizyty - prezydent Aleksander Łukaszenko. To czytelny znak, pokazujący, jakie nadzieje wobec ekipy rządzącej w Polsce pokłada władca Białorusi. Innymi słowy: nie ma Obamy, jest Łukaszenko. Znaczy się, bilans prezydentów wychodzi na zero. A czy my, Polacy, na tym bilansie, na tym przesunięciu, wychodzimy korzystnie? Śmiem wątpić. Myślę zresztą, że ta degradacja stosunków Polska - USA nie wzmacnia nas, a wręcz przeciwnie. A skąd się wzięła? Nie tak dawno napisał o tym "New York Times": "Otwarcie przeciwstawiając się orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, rządząca partia <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-prawo-i-sprawiedliwosc,gsbi,39" title="Prawo i Sprawiedliwość" target="_blank">Prawo i Sprawiedliwość</a> stawia się ponad prawem na drodze do autorytarnych rządów, ignorując wszelkie apele, ostrzeżenia i formalne opinie płynące z USA, UE i międzynarodowych organizacji praw człowieka i własnej opozycji". I gazeta konkludowała: "Opinia Komisji Weneckiej nie jest wiążąca, a polska konstytucja nie mówi, co powinno się stać, jeśli rząd przeciwstawi się TK. Ale UE i USA nie mogą na to pozwolić. Odmawianie przez Kaczyńskiego uznania orzeczenia stanowi niedopuszczalny atak na fundamenty liberalnej demokracji". Ktoś czytając te słowa mógłby się zaśmiać, Ameryka ma przecież świetne stosunki z krajami mało demokratycznymi, takimi chociażby jak Arabia Saudyjska. Zachód ignoruje też staczanie się Turcji w stronę autorytaryzmu. Cóż więc mogą obchodzić Waszyngton sprawy Polski? Zwłaszcza że rząd w Warszawie deklaruje miłość do Ameryki i ochotę do kupowania amerykańskiego uzbrojenia. Więc o co chodzi? Coś jest na rzeczy. Do Polski przyjeżdżał już dwukrotnie Daniel Fried, była też Victoria Nuland. To ludzie od ważnych spraw. Fried był ambasadorem w Warszawie w latach 1997-2000 i to za jego kadencji Polska wstąpiła do NATO. Jest też pamiętany z lat osiemdziesiątych - jako młody amerykański dyplomata był odpowiedzialny za kontakty z polską opozycją. Victoria Nuland to z kolei asystent sekretarza stanu ds. Europy. To ją pamiętamy z podsłuchanych nagrań, gdy dowodziła działaniami amerykańskiej ambasady podczas ukraińskiego Majdanu, no i dość bezpośrednio wyrażała się o możliwościach Unii Europejskiej. Jej mężem jest Robert Kagan, mający w życiorysie Departament Stanu i CIA, jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich neokonserwatystów, twórca ważnego think-tanku "Project for New American Century". Poza tym, mieliśmy list pełen zaniepokojenia sytuacją w Polsce, który przysłała grupa trzech senatorów, na czele z wpływowym republikaninem George’m McCaine’m. A nie tak dawno mieliśmy informację, że z Jarosławem Kaczyńskim spotkał się ambasador amerykański w Warszawie, Paul Jones, i że rozmowa nie była przyjemna. A to w języku dyplomacji znaczy bardzo wiele. Zaś teraz mieliśmy wizytę piątki senatorów, członków komisji wywiadu, na czele z senator Barbarą Mikulski. To oni jedli w Krakowie kolację z prezydentem Andrzejem Dudą. Minister Szczerski, który uczestniczył w spotkaniu, mówił później, że było ono znakomite, że "cały wieczór spędziliśmy na dyskusjach o dużych geopolitycznych wyzwaniach związanych z bezpieczeństwem międzynarodowym". No dobrze, a teraz zadajmy najprostsze pytania. Czy rzeczywiście piątka senatorów z komisji wywiadu leciała pół świata po to tylko, żeby zjeść kolację z Andrzejem Dudą i porozmawiać z nim o polityce międzynarodowej? Taka atrakcja? Nie chce mi się wierzyć. Warto byłoby więc dowiedzieć, z kim jeszcze piątka senatorów się spotkała, jaki mieli cel, by rozmawiać z Dudą, i jakie informacje, rozumiem, że wywiadowcze, chcieli na miejscu zweryfikować? Pisałem tu całkiem niedawno, że PiS przegrał bitwę o Trybunał, że pozostaje mu tylko walczyć, by wycofać się w uporządkowanym szyku, tak, by ograniczyć straty. Że wystąpienia Beaty Szydło w Brukseli czy wywiady Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy wcale nie okazały się sukcesem. Bo zachodni politycy i dyplomaci przyzwyczajeni są do rozmów z różnymi dyktatorami, i do ich łgarstw w żywe oczy. Więc swoje wysłuchali, mają teraz orzeczenie Komisji Weneckiej, i następuje czas egzekwowania rachunków. PiS tymczasem trwa na przegranej pozycji, tak jakby bronił wszystkiego. Jarosław Kaczyński porównuje apele Zachodu do "interwencji radzieckiej w erze komunizmu". <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-antoni-macierewicz,gsbi,993" title="Antoni Macierewicz" target="_blank">Antoni Macierewicz</a> woła, że nie będzie państwo, którego historia to niewiele ponad 200 lat, uczyło nas demokracji. Walą w tę Amerykę jak za Jaruzelskiego. Wczesnego Jaruzelskiego. Do tego dochodzą piski, że znów mamy w Polsce Targowicę (to znany intelektualista, arcybiskup Michalik), no i okrzyki, że Polski trzeba bronić (to PiS-owscy dziennikarze). A także, o czym poinformował "Financial Times", gorączkowe poszukiwania w Londynie agencji PR, która wspomogłaby w bitwie o wizerunek polskie władze (ciekawe, ile za to polski podatnik zapłaci)... I tak dalej. Oto oblężona przez wrogów twierdza. W tym wszystkim jedno mi nie pasuje, ale może jestem przewrażliwiony. Otóż, nie pasuje mi zawziętość, z jaką PiS broni swojej polityki wobec Trybunału, bo naprawdę już zapłacił za to niewspółmiernie dużo. A rachunek rośnie. No, chyba że Jarosław Kaczyński nie panuje nad emocjami. Ale też nie pasują mi działania Stanów Zjednoczonych - nie pozostawiające pola na jakieś niedopowiedzenia. Tak twardo grać w sprawie niezależności sędziów w jakimś dalekim, środkowoeuropejskim kraju? Hmm... A może jestem cyniczny?Może Ameryka rzeczywiście do takich spraw jest przywiązana? A może chodzi o coś innego, coś znacznie z punktu widzenia Ameryki poważniejszego niż Trybunał, o czym mówi ich wywiad, tylko my o tym jeszcze nie wiemy?