To już się zacznie podczas kampanii samorządowej. Jarosław Kaczyński jasno to powiedział - z jednej strony ma być PiS, z drugiej - reszta świata. Z jednej strony będą więc ci dobrzy, z drugiej ci źli, którzy atakują "dobrą zmianę". Ten atak jest "od wewnątrz i z zewnątrz", i ma "poniżyć, zdyfamować nie tylko dobrą zmianę, ale i Polskę". Z tych słów wynika, że ten kto jest przeciwko PiS, ten atakuje Polskę. I jest jej wrogiem, sojusznikiem "wrogów zewnętrznych". A cóż się robi z tymi, którzy napadają nasz kraj? A jak nazwać tych, którzy idą ramię w ramię z napastnikami i wrogami? I realizują ich polecenia? Kaczyński mówi wyraźnie - obywatelu, albo jesteś z nami, albo z nimi - wrogami ojczyzny. Tak dzieli kraj. I wybory samorządowe również zamierza rozegrać, budując taki podział. Mają być one rodzajem referendum - za czy przeciw partii rządzącej. "Dla nas będzie to przede wszystkim ocena polityki dobrej zmiany" - to jego słowa. Dlaczego tak? Dlaczego wybierając burmistrza jakiegoś miasteczka albo wójta gminy, wyborcy mają mieć w tyle głowy, że jeden z kandydatów jest za PiS-em, a drugi - nie? Dlaczego to ma być najważniejsze? A jego kwalifikacje, popularność, doświadczenie, mają być rzeczą drugorzędną? Myślę, że z kilku powodów - strategicznego, taktycznego i ideolo... O strategii już wspominałem - PiS buduje się jako monopolista na polskiej prawicy i dominująca siła w kraju. Tak jak Władysław Gomułka budował pozycję PZPR jako jedynej siły realizującej polską rację stanu, interes klasy robotniczej i szerokich rzesz pracujących, tak Kaczyński pozycjonuje PiS. Kto nie z nim - ten zdrajca, albo przez zdrajców omamiony. I tak ma być - zarówno w wyborach samorządowych, jak i w kolejnych. Ludzie nie mogą tu mieć jakichkolwiek wahań i wątpliwości. A powód taktyczny jest prosty. PiS nie ma zbyt wielu popularnych kandydatów na stanowiska prezydentów i burmistrzów miast. Czy na stanowiska radnych. Więc zamiast ich nazwiskami woli grać partyjnym szyldem. Uznając, że to będzie bardziej skuteczne. Dorzućmy do tego podejście PiS-u do samorządów, z natury nieufne. To partia centralistyczna, tam mądrość idzie z góry, od prezesa. I tak też widzi Polskę. Dla zwolenników decentralizacji samorządy to samorządność małych ojczyzn, pobudzanie lokalnych inicjatyw, rządzenie się według własnych upodobań i potrzeb. Dla zwolenników centralizacji samorządy to bałagan, gniazdo lokalnych klik i układów. I najlepiej, jak są kontrolowane z góry. Myślę również, że ten rodzaj wielkiej wojny, którą kreuje PiS, jest też rodzajem zasłony dymnej. Tak, by ukryć przed wyborcami zbliżające się kłopoty. Po pierwsze - na niwie europejskiej. Tu następują niekorzystne dla rządzonej przez PiS przewartościowania. Po pierwsze, Unia ma coraz większą ochotę sprawdzić rzekomą nieugiętość Kaczyńskiego. Więc w sprawie Sądu Najwyższego, niezależności Trzeciej Władzy, taryfy ulgowej nie będzie. Po drugie, wstawanie z kolan zamierzają przećwiczyć inne kraje - i Francja już się pyta, ustami szefa swego MSZ, dlaczego ma płacić na Polskę? Po co? PiS nie ma na to odpowiedzi. I co gorsza, nie ma siły, by Francję przed takimi pytaniami powstrzymać. Zasłona dymna, budowa syndromu oblężonej twierdzy przyda się także podczas zbliżających się bitew o płace. Kilka grup społecznych już się zorientowało, że w kasie państwowej zbyt wiele nie ma, więc jak w najbliższych miesiącach nie wywalczą one sobie podwyżek, to już ich nie wywalczą. Spodziewajmy się protestów ze strony policjantów, lekarzy, nauczycieli... Naprawdę, łatwiej władzy będzie z nimi rozmawiać w atmosferze zagrożenia, ujawniania wrogów, czyhających na piękny kraj. Jeśli już przy wrogach jesteśmy... W narracji PiS-u główni wrogowie są wskazywani dość ogólnie, żeby mieć jakieś pole manewru. Wiadomo, to są komuniści i postkomuniści, aferzyści, złodzieje, ale każdego miesiąca PiS-owska władza co innego pod tymi słowami rozumie. Teraz są to sędziowie Sądu Najwyższego, którzy "skazywali ludzi niepodległościowego podziemia w czasie stanu wojennego". Wśród nich, jak określił to poseł Stanisław Piotrowicz, są złodzieje. No, zobaczymy, jak się ze swoich słów wywinie, choć śmieszna jest sytuacja, w której sędziowie pracujący w stanie wojennym są źli, a Piotrowicz, prokurator z tych samych czasów, oskarżający opozycjonistów, jest wspaniały. Ale to są wyliczanki. Bo dziś PiS ma bardzo konkretnego wroga, którego chce zniszczyć, a o którym dotychczas rzadko mówił. Tym wrogiem numer 1 jest PSL. Zniszczenie PSL-u jest najważniejszym politycznym zadaniem PiS-u. To jest klucz do panowania nad Polską. Przede wszystkim dlatego, że to jest główny rywal PiS-u na terenach wiejskich. Gdyby udałoby się go zepchnąć na bok, usunąć, wtedy PiS miałby nie tylko wieś, ale de facto cały kraj w swoich rękach, na długie lata. A że w dużych miastach rządziłaby Platforma? I cóż z tego! Dodajmy jeszcze jedno - PSL jest bardzo silny w samorządach, i to jego ludzie decydują, w którą stronę te samorządy są przechylone. Podobnie jest, choć w mniejszej skali, w Sejmie. Tam, Platforma pozbawiona PSL będzie miała minimalne szanse na to, by stworzyć antypisowską większość. Dlatego w tych wyborach bohaterem zbiorowym będzie PSL. Już zresztą premier Morawiecki wypomina ludowcom wszystkie możliwe grzechy. Bezwstydnie je przy tym zmyślając. Ale widocznie uznał, że to się opłaca. PiS kontra PSL. To będzie wojna najbliższych tygodni. A jak się skończy? Czy będzie to dla PiS-u Stalingrad czy Monte Cassino? To jest główne pytanie kampanii, która właśnie ruszyła.