Któż z nas nie pamięta barwnych początków Platformy Obywatelskiej. Obywatelskiej - jak wówczas gorączkowo podkreślano - nie tylko z nazwy, ale tak prawdziwie, dogłębnie i wiekuiście. Obywatelska ta Platforma miała być lekką organizacją, bez struktur, biur, urzędników i pieniędzy. Miała organizować się na wybory, wybierać kandydatów w prawyborach, startować, wygrywać albo przegrywać, a potem wieść lekki żywot politycznego motylka, który żywi się nektarem i właściwie niczego od nikogo nie potrzebuje. Szybko okazało się, że prawybory kończą się skandalami, życie bez struktur i organizacji jest niemożliwe, a i pieniądze się przydają, więc "czemu mamy mieć gorzej niż inni". Po 10 latach "wielki, obywatelski projekt" jest najzwyklejszą partią polityczną, a z dawnych marzeń o niefinansowaniu partii z budżetu zostało obniżenie o połowę subwencji i gigantyczne oszczędności na kontach Platformy. Przypominam te dawne dzieje, bo przy okazji nowej ordynacji senackiej, znów zaczęto snuć, podobne do tych sprzed 10 lat, marzenia. Oto po latach dość bezpiecznych wyborów z - de facto - gwarantowaną senacką większością dla najsilniejszej partii mamy pierwsze głosowanie wedle reguł "winner takes all". Ta zasada, w połączeniu z małymi okręgami wyborczymi, może przynieść senatowi - i nam wszystkim - spore niespodzianki i co najmniej kilku, o ile nie kilkunastu czy kilkudziesięciu, senatorów o trudno przewidywalnych marzeniach, celach i politycznych zachowaniach. W tej senackiej - nieco nieprzewidywalnej w tej sytuacji - rozgrywce niektórzy zwiększyli swą szansę. Szansę na wprowadzenie do parlamentu takich, którzy nie chcą się politycznie dookreślać, chcą być na Wiejskiej, ale nie mają ochoty wstępować, czy choćby wiązać się z żadną partią, chcą być w polityce "jedną nogą", a drugą pozostawić na wygodnym poletku politycznej niezależności i eksperckiego obiektywizmu i przy okazji demonstrować niechęć do życia "partyjniackiego" i "sterowanego". Tych "niektórych" zaczął skrzykiwać i organizować prezydent Wrocławia i tak oto zaczął wykluwać się blok "Obywatele do Senatu". Wielu wiąże z nim nadzieje na stworzenie czegoś w rodzaju tej pierwotnej Platformy-bis, nowego ruchu, który ożywi i przemebluje nasze życie polityczne. Mnie szeroka ława "Obywateli..." skłania raczej do zastanowienia się, w jakiż to sprawach będą wspólnie głosować panowie Rybiński z Filarem, co łączy liberalnego szefa BCC - Goliszewskiego z lewicowym prezydentem Krakowa, Jackiem Majchrowskim i jakąż to spójną reprezentację senacką stworzą. Póki co, całe to przedsięwzięcie jest tak niespójne i zagadkowe, że złośliwcy piszą, iż wygląda na pospolite ruszenie tych, którzy chcą nawiązać cenne kontakty i pozostawić wnukom wizytówki z tytułem senatora. Zapewniam - nie mam nic przeciwko wchodzeniu do polityki ludzi aktywnych i chętnych do publicznej aktywności (ot choćby takiego Krzysztofa Rybińskiego) - tyle, że - czy tego chcemy, czy nie - parlament to nie zbiór 560 niezależnych osobowości, a ciało, które ma wyłaniać rządy i przegłosowywać ustawy. Konia z rzędem temu, kto powie, jak robić to bez zdyscyplinowanych partii, czy - w łatwiejszej wersji - jak robić to mając oprócz partii gros parlamentarzystów niezależnych, wybranych w jednomandatowych okręgach wyborczych, "obywatelskich", jak z zapałem opisują ich zwolennicy ordynacji większościowej. Tegoroczne wybory senackie i ich następstwa będą więc ciekawym eksperymentem. Pokażą jak w praktyce sprawdza się, obecne w naszej rzeczywistości od lat, marzenie o jednomandatowych okręgach wyborczych. Czy owocuje parlamentem (senatem) silnym, mądrym i gotowym ożywić naszą politykę, czy rozdrobnioną izbą, pełną takich, którzy demonstrują "splendid isolation", albo skupiają na wyszarpywaniu małych korzyści. Gdy patrzę na to, jak wygląda kompletowanie kandydatów na senatorów dręczą mnie podejrzenia, że spełnienie marzeń okazać się może koszmarem. Obym się mylił. Konrad Piasecki