Nie odmawiam oczywiście nikomu prawa do poczucia, że jest ponad to, ale oburzonych namawiam, by na oburzeniu nie kończyli, i by - jeśli rzeczywiście są aż tak wzburzeni - przestali cichcem zerkać na swych anty-idoli. Słupki oglądalności są nieubłagane. Nikt i nic tak precyzyjnie nie pokazuje, które tematy i którzy politycy rzeczywiście fascynują i poruszają, a którzy budzą emocje tak silne, jak wskaźniki produkcji obrabiarek. To one udowadniają, jak prawdziwe są deklaracje tych, którzy twierdzą, że dyskusje polityczne do niczego nie prowadzą, więc ich nie interesują, a starcia bulterierów partyjnych napełniają ich niesmakiem. I to one burzą mity, na temat tego, co tak naprawdę interesuje w polityce Polaków. W dyskusjach rodzinnych, sondach ulicznych czy badaniach internetowych Polacy deklarują gorąco, że to, co najbardziej interesowałoby ich w publicystyce medialnej, to dyskusje o problemach społecznych, o służbie zdrowia, bezrobociu, biedzie i o tym, "kiedy wreszcie, panie redaktorze, będzie lepiej." Czy myślicie Państwo, że te deklaracje widać potem w liczbie osób przykutych do telewizora w czasie poważnych debat? Tak, owszem. Widać wyraźnie, że gdy z ekranu padają słowa i sformułowania "reforma", "finansowanie służby zdrowia" czy "zasiłki dla bezrobotnych" to natychmiast trzy czwarte tych, którzy zapewniali, że są nimi serdecznie zainteresowani, zaczyna szukać innego kanału. Najlepiej w poszukiwaniu ostrego politycznego mordobicia. Bo nic tak nie fascynuje szanownej widowni jak pranie się po gębach przez pary Kurski-Niesiołowski, Cymański-Palikot, a już Nelly Rokita w zestawieniu z Joanną Senyszyn pobiłyby zapewne na głowę wszystko inne. I nikogo nie odstręcza od telewizora nieustające przekrzykiwanie, wrzaski: "proszę mi nie przerywać", "niech mi Pan pozwoli dokończyć", zajmujące połowę programu. Wręcz przeciwnie, im goręcej, ostrzej, krzykliwiej, ad personam i z wyciąganiem grzechów sprzed lat, tym słupki bardziej pną się w górę. Tym, którzy zarzucą mi, że to media same nakręciły tę spiralę, przyznam oczywiście część racji. Tak, to prawda, że to my sami ponosimy co najmniej współodpowiedzialność za tabloidyzację polityki. Ale gdyby media nie trafiły na podatny grunt, gdyby nie okazało się, że Polacy kochają estetykę "Faktu", a wnoszący do studia świński łeb Janusz Palikot natychmiast staje się bohaterem masowej wyobraźni, to skandaliczno-histeryczne odpryski naszej polityki żyłyby sobie gdzieś na marginesie życia publicznego. Samiśmy sobie wszyscy zgotowali ten los. Dlatego tym, którzy z ironicznym uśmiechem wzruszają dziś ramionami na widok kolejnych happeningów polityki, powiem za Gogolem: "...z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!". Konrad Piasecki