Kilka lat temu na radiowej antenie Szewach Weiss mówił mi, że "być prorokiem przed obiadem w sprawach poobiednich, to bardzo niebezpieczne", ale, że żywot dziennikarza każe jednak ryzykować, a na dodatek weryfikacja większości proroctw odbędzie się za dobrych parę czy paręnaście miesięcy, to niech tam... Zaryzykuję... Kampania wyborcza ruszy na dobre wczesną wiosną. Z dwóch najbardziej oczekiwanych kandydatów pierwszy - choć demonstrując wątpliwości - zadeklaruje się Tusk. Nie będzie miał za bardzo wyjścia, bo partia-matka nie ma na podorędziu nikogo, kto byłby zarazem gotów i wystartować, i być, choćby umiarkowanie, spokojnym o wygraną z Kaczyńskim i Olechowskim. Na domiar nieszczęść Platforma wciąż będzie obawiała się, że jeśli nie wystartuje Tusk - to do walki ruszy Cimoszewicz i wszystko, co dziś wydaje się dość proste, stanie się nagle piekielnie trudne i nieprzewidywalne. Po Tusku deklaracje złoży urzędujący prezydent i obaj przejdą w cuglach do drugiej tury. W niej, z nie tak zdecydowaną, jak się dziś zdaje, ale jednak z wyraźną przewagą premier pokona prezydenta i przeprowadzi się z Parkowej na Krakowskie Przedmieście. W tym wyścigu trzecie, honorowe miejsce zajmie Olechowski, który do ostatniej chwili będzie liczył na wyraźne poparcie ze strony pary Cimoszewicz-Kwaśniewski. A że zdobędzie wynik dający jakieś nadzieje na przyszłość, to tuż po wyborach zadeklaruje, że dołącza do Piskorskiego i staje na czele Stronnictwa Demokratycznego. Przegrany Lech Kaczyński najpierw zamilknie, a po jakimś czasie ogłosi, że żegna się z polityką, choć oczywiście nadal trzymał będzie kciuki za Prawo i Sprawiedliwość. Tymczasem w PiS jego brat przeżywać będzie ciężkie chwile. Młodzi gniewni coraz bardziej otwarcie podnosić będą antyprezesowskie bunty, choć nadal brak będzie im siły do wykonania ostatecznego ciosu i odsunięcia Jarosława Kaczyńskiego od steru władzy. Czy i kiedy im się to uda, zależeć będzie w dużej mierze od determinacji samego prezesa, który być może ogłosi, że ostatecznym sprawdzianem jego przydatności będą następne wybory parlamentarne. W Platformie walka o schedę po Tusku będzie na zewnątrz aksamitna niczym ręcznie tkany afgański dywan. Pod tym dywanem dziać się będą rzeczy straszne a krwawe. Zakończy się kompromisem. Na czele partii stanie Komorowski, sekretarzem generalnym pozostanie Schetyna, który zarazem wróci na funkcję wicepremiera. Jego nowym-rządowym szefem będzie Jan Krzysztof Bielecki. Ten tandem oddawać będzie prezydentowi świeczkę (w postaci jego kandydata na premiera), partii - ogarek (uosabiany przez jej człowieka - Schetynę, który gwarantować będzie jaką-taką rządowo-partyjną jedność). Polityczna rywalizacja i widmo nadciągającej kampanii wyborczej sprawią, że rządowi i Platformie nie wystarczy sił, chęci i determinacji, by zrobić cokolwiek, co nosiłoby znamiona poważniejszej reformy. Zwłaszcza że te, które zrobić trzeba, byłyby niepopularne. Parlament zajmować się więc będzie mało istotnymi acz efektownymi sprawami formatu ustawy o IPN czy kosmetycznych zmian antybiurokratycznych. Wszystkie pomysły typu reforma "mundurówek" trafią na półkę i czekać będą na lepsze czasy. Kiedy i czy te lepsze nadejdą - trudno dziś prorokować, ale cokolwiek by o przyszłym roku mówić, to na pewno pod względem politycznej gorączki będzie o niebo ciekawszy od minionego. Bo jakby prezydenckich było mało, czekają nas wszak jeszcze wybory samorządowe. Życzę więc wszystkim, by się w tej gorączce nie spalili i by za rok czuli satysfakcję z politycznych wyborów Anno Domini 2010. Konrad Piasecki Wybory 2010 - zobacz nasz raport specjalny