Politycy PiS cierpią na ciekawy syndrom. Swobodni i rozdyskutowani poza anteną, na widok czerwonego światełka oznaczającego włączenie kamery czy mikrofonu natychmiast przybierają zbolały wyraz twarzy, zmieniają ton głosu i demonstrują żałobę. Wybory 2010 - raport specjalny! Po pierwszej czy drugiej takiej rozmowie myślałem, że to zbieg okoliczności. Dziś podejrzewam starannie zaprojektowany przekaz, który trafić ma do wyborców i wspomóc kampanię Jarosława Kaczyńskiego. Jedni uznają to za cynizm, inni za bezgrzeszną i naturalną taktykę na kampanię, ale fakt jest faktem, a zarzucanie politykom PiS, że grają czy nieco pomagają sobie żałobą, nie jest, z mojej perspektywy, absolutnie bezzasadne. Choć opiewany i wychwalany przez partyjnych kolegów prezes PiS, w znanej nam wszystkim formie z czasów "stania tam gdzie ZOMO", "łże - elit", "środowiska Komunistycznej Partii Polski" czy "mediów, które nie mają prawa zadawać pewnych pytań" nie miałby wielkich szans na wyborcze zwycięstwo. Jarosław Kaczyński w nimbie tragedii, żałoby, skryty przed pytaniami mediów, dający się fotografować z córką i wnuczkami zmarłego brata i łagodzący wizerunek przy pomocy przesłań "do braci Moskali" jest niezwykle groźnym kontrkandydatem dla Bronisława Komorowskiego. I Platforma, pewna początkowo łatwego zwycięstwa, coraz boleśniej sobie to uświadamia. Stąd, coraz częściej powtarzane hasła, że przemiana Jarosława Kaczyńskiego jest pozorna, że wymiana otoczenia to tylko pic na wodę, że to ten sam straszny PiS, który stoi po "ciemnej stronie mocy". Dęcie w trąby zagrożenia pis-owskim renesansem jest zresztą znacznie łatwiejszym do realizacji pomysłem na wyborczą agitację niż promowanie samego marszałka. Bronisław Komorowski - całkiem niezły na kampanię, w której miał emanować spokojem, chłodem i wyważeniem, nagle stanął w obliczu kampanii, w której budowanie emocji i wzruszeń może okazać się najważniejszym kluczem do serc wyborców. A w tej konkurencji, marszałek, którego los skazał w dodatku na konieczność zastępowania zmarłego prezydenta, radzi sobie co najmniej nierewelacyjnie i to co miało być jego siłą - zamienia się w słabość. Komorowski ma też jakąś dziwaczną skłonność do mówienia jednego zdania za dużo tam, gdzie już dawno powinien postawić kropkę. Stwierdzenia, że "gdyby prezydent chciał, odesłałby ustawę o IPN do Trybunału" (w sytuacji, gdy Lech Kaczyński prawdopodobnie nawet nie dostał jej na biurko, a nawet gdyby dostał - to nie mógł w ciągu jednego wieczora napisać uzasadnienia do wniosku), albo powiedzenie, że fakt, iż na miejscu katastrofy wciąż znaleźć można szczątki samolotu i osobiste rzeczy ofiar "nie jest wielkim problemem", to niezręczności, które komuś, kto w tak niezwykłej sytuacji walczy o prezydenturę, zdarzać się nie powinny. Konrad Piasecki