Dla Platformy niedzielny rezultat jest piątym z rzędu wyborczym zwycięstwem. To prawda, że nie tak efektownym jak trzy ostatnie - w wyborach sejmowych, europarlamentarnych i prezydenckich PO dostawała bowiem dwa razy po 41, a raz 44 procent, ale zwycięstwo - nawet mniej wyraziste pozostaje zwycięstwem. Zwłaszcza, gdy odnosi się je po trzech latach mało efektownego rządzenia, w atmosferze oskarżeń o gnuśność, marnowanie szans i tracenie czasu, że o krwi na rękach nie wspomnę. A w dodatku można tłumaczyć sobie, że niższe zwycięstwo to wynik niższej niż w wyborach parlamentarnych frekwencji - i że za rok będzie lepiej. PiS może mieć odrobinę poczucia satysfakcji z rozczarowania jakie sprawił wszystkim swoim wrogom - a przede wszystkim rozłamowcom. Ci którzy liczyli na wynik poniżej 20 procent, na rozniesienie partii Kaczyńskiego w proch i w pył, przełykają dziś gorzką pigułkę. Fakt, że przy PiS-ie wiernie trwa dwudziestokilkuprocentowy elektorat nie jest może jakimś nadzwyczajnym tryumfem, ale wielu innych może tylko marzyć o posiadaniu takiego kilkumilionowego grona wielbicieli. Dla prezesa wynik wyborów jest potwierdzeniem tego, że twarda linia nie musi prowadzić na manowce, a tkwiąc w okopach swojej partyjnej świętej Trójcy i będąc bezkompromisowym twardzielem może doczekać czasów, gdy koniunktura polityczna się odwróci, albo da się stworzyć jakąś anty-Platformijną koalicję. SLD też może się cieszyć. Ostatnio co wybory - to rośnie o kilka dziesiątych procent. Na razie marzenia o wskoczeniu na drugie miejsce wyborczego pudła (a snuło się je, snuło....) partia Napieralskiego może odłożyć na później, ale SLD dowodzi, że umościło sobie w naszej przestrzeni politycznej całkiem miłe legowisko. Daje to lewicy miłe poczucie, że idą dla niej lepsze czasy, a po najbliższych wyborach parlamentarnych może nawet tak dobre, że po latach chudych znów uda mu się załapać na - taką czy inną - koalicję rządzącą... Ludowcy czują się jak skazaniec który uciekł katu spod topora i mogą - za Markiem Twainem - powiedzieć "pogłoski o naszej śmierci były mocno przesadzone". Faktem jest, że PSL zawsze lepiej wypada w wyborach samorządowych niż we wszystkich innych (a już na pewno duuuużo lepiej niż w prezydenckich) ale kilkunastoprocentowy wynik dodaje im otuchy i napełnia otuchą, że nie wszystko jeszcze stracone i że partia chłopska - nawet z kurczącą się bazą społeczną, może jeszcze przez kilka lat być spokojną o własną egzystencję. Te wybory dowodzą - i piszę to bez wielkiej satysfakcji - że nasza partyjna "Wielka Czwórka" jest dobrze otłuszczona, pewnie siedzi w siodle i może bez wielkiego niepokoju oczekiwać na ruchy politycznych nowalijek. Mam poczucie, że w Polakach wciąż nie ma wielkiego głodu politycznych nowości, rewolt, które wprowadziły by zamieszanie na naszej partyjnej scenie. Wielkie, grube, dotowane z podatków karpie pływają sobie w tym stawie sennie i leniwie, nie trapione troskami o to jakie będą ich dalsze losy. Źle to wróży ruchom Palikota i Kluzik. Bez pieniędzy, bez wielkiego entuzjazmu i bez ziejącej luki, w którą mogłyby się wpasować, ich los może być krótki, a upadek szybki i bolesny.