"Nie ma żadnego powodu, żeby twierdzić, że jest bezpośredni związek między tymi działaniami, a akcją podsłuchową. Ale nie ma też żadnego powodu, aby nie dostrzegać związku między jednym, a drugim zdarzeniem" - to zdanie cudownie oddaje głębię wiedzy szefa rządu na temat tego, kto i dlaczego przekazał mediom nagrania. Niewiele wiemy, nie mamy żadnych dowodów, nie mamy też pewności, kto był źródłem wycieku nagrań, ale uderzamy z grubej rury, uznając, że rząd uderzony przez kelnerów skompromitowałby się o wiele bardziej niż rząd uderzony przez obce wywiady. Nie mam pojęcia, skąd "Wprost" dostał nagrania i czy wątek Marka Falenty jest prawdziwym, czy też fałszywym tropem. Intuicja podpowiada mi jednak, że prawda o pojawieniu się zapisów podsłuchu może okazać się znacznie bardziej banalna niż ta, którą malują przed nami rządzący. Zwłaszcza wątek obcych służb, polujących na ministrów gabinetu Tuska wydaje mi się umiarkowanie prawdopodobny. Gdyby nagraniami posłużyły się rosyjskie służby (nie będę ściemniał i udawał, że nie wiadomo o jakie służby mogło szefowi rządu chodzić) to pojawia się podstawowe zupełnie pytanie, czemu miałyby to zrobić akurat teraz. I użyć nagrań, którymi dysponowały od roku. W międzyczasie mieliśmy wielki kryzys ukraiński, w którym polski rząd dwoił się i troił, żeby Rosji dokuczyć (inna sprawa z jakimi efektami). Użycie nagrań wtedy i postawienie Tuska przed koniecznością porzucenia ofensyw dyplomatycznych i skupienia się na tym, co dzieje się na jego politycznym podwórku, byłoby o niebo bardziej sensowne i skuteczne. Uderzać dziś? Gdy kryzys raczej wygasa niż się rozpala? Nie trzyma się to zanadto kupy. No chyba, że wydarzenia najbliższych tygodni dowiodą, że takie uderzenie jakoś wpisywało się w nieznane jeszcze dziś rosyjskie plany. Taktyka szefa rządu na poradzenie sobie z kryzysem podsłuchowym jest prosta i czytelna. Opiera się na tym, by za główny problem stawiać to, kto i dlaczego nagrywał i wypuszczał w świat zapisy rozmów. I czynić z odpowiedzi na te pytania oręż w przekonywaniu, że rząd ma do czynienia z potężną konspiracją, której musi się z całą swą mocą i zwartością przeciwstawić. I dlatego nie może dziś oddawać "nawet guzika od munduru" - dymisjonować ministrów czy tłumaczyć dziwnej treści rozmów. Jeśli rządzący za coś przepraszają - to za słowa na K i CH, mocne dowcipy i anatomiczne porównania. Symptomatyczna jest tu historia zapłaty kartą służbową za posiłek towarzyszący rozmowie Sikorski-Rostowski. Mimo niedwuznacznych sugestii, że warto by było zwrócić koszty obiadu, minister i jego ludzie przekonują, że ponieważ rozmawiano o obsadzie placówki w Paryżu, spotkanie można uznać za służbowe, a nie prywatne (co nie przeszkadza przekonywać jednocześnie, że podsłuchane rozmowy miały charakter prywatny, więc odnoszenie się do ich treści jest poniżej godności podsłuchanych). I ta taktyka nieczynienia nawet kroku w tył, niereagowania na spadające sondaże i niespełniania oczekiwań czy żądań formułowanych przez media czy opozycję wydaje się być taktyką obowiązującą na najbliższe tygodnie. Pewnie wreszcie, tu i ówdzie ktoś ugnie się przed falą krytyki, zareaguje, może coś odda, może kogoś zdymisjonuje. Ale na razie z rządowych sań nie wypada nic, czym pędzące za nimi "wilki" mogłyby się nasycić. Konrad Piasecki