Mija 17. dzień od wydarzenia, które na wieki zapisze się w polskich dziejach. Katastrofa 10 kwietnia, choć nie była największą polską katastrofą lotniczą, bez wątpienia, będzie katastrofą najbardziej pamiętną i najczęściej wspominaną. Lech Kaczyński nie żyje. Zobacz nasz raport specjalny To, że do dziś nie wiemy oficjalnie nawet tego, o której godzinie doszło do wypadku, jaka jest najpoważniejsza hipoteza śledcza, co zawierają czarne skrzynki i czy dotychczasowe ustalenia dowodzą, że ktoś popełnił błąd czy raczej zawiódł sprzęt, nie mieści mi się po prostu w głowie. Od pierwszych godzin i dni po wypadku, jedyną stroną, która nadaje ton i przekazuje informacje jest strona rosyjska. Rosyjski kontroler lotu już w niedzielę opowiadał o tym, że załoga miała kłopoty z językiem rosyjskim i nie reagowała na to, co mówi. To Rosjanie oświadczyli, że samolot był sprawny, że obsługa lotniska namawiała pilotów, by polecieli na inne lotnisko, to Rosjanie puścili przeciek o tym, ze prezydent "nakazał lądowanie"... A od polskich prokuratorów usłyszeliśmy wyłącznie, że "przez trzy do pięciu sekund załoga miała świadomość, iż samolot się rozbije". Jak na ustalenia 17-dniowego śledztwa wydaje się to naprawdę nieimponującym osiągnięciem. Nie chciałbym popadać w przesadę i zostać źle zrozumianym. Oczywiście, że najważniejsze jest, by śledztwo doprowadziło do rzetelnego wyjaśnienia tego, co się stało w Smoleńsku i oczywiście wiem, że musi to potrwać. Nie widzę jednak powodu, by polscy prokuratorzy nie dzielili się z dziennikarzami cząstkową wiedzą, o tym, co już ustalili. Pojęcia "dobra śledztwa" i "tajemnicy śledztwa" mają sens wtedy, gdy prokuratorskie ustalenia oparte są na zeznaniach, a ujawnianie ich treści może skłonić świadków i podejrzanych do zmiany zdania albo mataczenia. Tu śledztwo opiera się na twardych dowodach i zapisach czarnych skrzynek. Cóż takiego by się stało, gdyby prokuratorzy co kilka dni powiedzieli "z całą pewnością wiemy już, że..."? Nadzwyczajna sytuacja obliguje, również prokuraturę, do niezwyczajnych zachowań. A milczenie prowadzi do pojawiania się kolejnych, coraz bardziej fantastycznych hipotez, od których huczy w internecie i ludzkich rozmowach. "Były strzały", "dobijali rannych", "piloci żyją", "Rosjanie wywołali mgłę", "sparaliżowano urządzenia pokładowe", "oszukano pilotów, mówiąc, że są nad pasem", i tak dalej, i tak dalej... Przy okazji śledztwa smoleńskiego, mamy do czynienia z pierwszym testem działania prokuratury, pozbawionej politycznego zwierzchnictwa. I niestety, ten test nie wypada dobrze. Dziwna opieszałość, nieporadność, uzależnienie od rozdających karty Rosjan dowodzą, że prokuratorzy pozbawieni z jednej strony - politycznego wsparcia, a drugiej - politycznego dopingu, nie spełniają swej roli tak, jak wymagałyby tego okoliczności. Jeśli śledczy szybko się nie zreflektują, jeśli nie zaczną nadrabiać straconego czasu, to dowiodą tego, że ci, którzy ostrzegali przed prokuraturą pozostawioną samą sobie i wetowali nowe rozwiązania, mieli rację. Konrad Piasecki