Obserwowanie współczesnych studentów przyprawia mnie o niemałe zadziwienie. Im bardziej bezpłatne i im swobodniejsze mają studia, tym mniej w nich entuzjazmu do tego, by pójść szybko do pracy i zarabiać. Rozleniwieni, żyjący na garnuszku rodziców i mający poczucie, że "to za darmo", w okolicach trzeciego roku zaczynają rozglądać się za możliwością przedłużenia studenckiego "dolce vita", szukają drugich fakultetów, studiów podyplomowych, zagranicznych stypendiów i to raczej nie z myślą o poszerzaniu wiedzy, a z prostej niechęci do rzucania się w wir ciężkiej zawodowej harówy. Wprowadzenie płatności za drugi kierunek będzie dla nich okazją do zastanowienia się, czy na pewno studiowanie bez końca, jest najlepszym sposobem na dociągnięcie do 30, a i kasa państwa coś na tym zyska. Uważam jednak, że to powinien być tylko początek reformy, którą zwieńczy nowy, rozsądny system stypendialno-odpłatnościowy. Dzisiejszy stan rzeczy, w którym z fruktów darmowego studiowania korzystają - na zasadzie urawniłowki - tak samo dzieci Kulczyka i Kowalskiego, jest chory, głupi, niesprawiedliwy i - na koniec - kosztowny. A to, że przez dwadzieścia lat nikt nie miał odwagi, by go zmienić uważam, za jeden z potężniejszych grzechów zaniechania naszej rzeczywistości. Grzechów strachu, bo żaden z polityków - którzy po cichu przyznają że dzisiejsze status quo jest absurdem, nie ma odwagi, by głośno to powtórzyć, opanowany lękiem, że jego przeciwnicy natychmiast obwołają go szalonym liberałem, który chce postawić tamę pędowi młodzieży do wiedzy. Ja oszalałym liberałem się nie czuję, ale uważam, że im szybciej to zmienimy - tym lepiej. Zwłaszcza dziś - w dobie migracji, swobodnych przepływów i otwartych granic - staje się on wymogiem chwili. Sytuacja, w której młodzi ludzie, po bardzo drogich studiach np. medycznych, mówią polskiemu podatnikowi "dziękuję" i wyjeżdżają do Skandynawii, by tam zarabiać przyzwoite pieniądze, jest przecież z każdego - no może z wyjątkiem samych zainteresowanych - punktu widzenia, niekorzystna. A ponieważ ostatnie, na czym by mi zależało, to byłoby zamknięcie przed nimi tychże granic, należy czym prędzej wymyślić coś co sprawi, że oni - jeśli będą wyjeżdżali - to z czystym sumieniem, a my - podatnicy - choć będziemy za nimi tęsknić - to nie będziemy na tym tracić. Tym czymś mogą być albo przymusy pracy (w dzisiejszych realiach to pomysł ryzykowny i pachnący wzorcami ancient regime'u), albo wprowadzenie płatnych studiów - uzupełnionych oczywiście o państwowy system stypendialny, który sprawi, że każdy - kto jest do tego zdolny intelektualnie - będzie mógł pozwolić sobie na spędzenie paru lat na uniwersytecie. Albo też jakiś zgrabny konglomerat jednego i drugiego rozwiązania. Bo można kazać płacić studentom za naukę, ale można też zwolnić ich z opłat, jeśli zobowiążą się do przepracowania iluś lat w publicznych szkołach czy urzędach. Można wymyślać coś nowego, można sięgać po wzorce sprawdzone gdzie indziej, można wiele. Tylko trzeba wreszcie ruszyć z miejsca.