Nawet jeśli sensacyjnego sondażu, w którym po raz pierwszy od lat przecięły się krzywe poparcia Platformy i PiS-u, nie potwierdzą następne badania, to i bez nich widać, że rządzący przeżywają jeden z najpoważniejszych kryzysów w ostatnim pięcioleciu. O dziwo nie spowodowała go jakaś korupcyjna czy para-korupcyjna afera (a tego od zawsze Tusk et consortes bali się najbardziej), ani ostre uderzenie kryzysu i załamanie gospodarki. Każdy może oczywiście mieć własne zdanie na temat tego, skąd sondażowy dołek, ale - moim zdaniem - bierze się on z sumy rządowego ukrycia i demonstracyjno-premierowskiej aktywności PiS-u, z dodatkiem jesiennego zniechęcenia do świata (wakacje minęły, następne odległe, wyprawki szkolne drogie, a perspektywy najbliższych miesięcy nieciekawe). Nie bez wpływu na raptowne obniżenie się notowań PO miała też zamiana zwłok Anny Walentynowicz i reakcja na pomyłkę partyjnych liderów. Zmęczenie i wypalenie pięcioma latami rządzenia coraz wyraźniej odbija się i na samych rządzących, i na ich wyborcach. Po tych pierwszych widać, że obozowi władzy bardzo brakuje świeżej krwi, ludzi z zewnątrz, którzy potrafiliby wnieść ożywienie, nowe idee i zapał do roboty. Co prawda w nowym/starym rządzie na swoich stanowiskach pozostało zaledwie 6-7 ministrów, ale większość "nowych" to ludzie, którzy i przez poprzednie cztery lata zajmowali fotele wice- i ministerialne. Mam wrażenie, że pochłonęła ich biurokratyczna rutyna i szara rządowa codzienność, w której panuje zasada, że nie warto się wychylać, bo można tylko dostać po uszach. W dodatku niewielką aktywnością publiczną wykazuje się dyżurny "strażak" notowań. O ile jednak samego Tuska może jakoś usprawiedliwić konieczność pracy nad "drugim expose", to konia z rzędem temu, kto jest w stanie powiedzieć, co robi większość jego ministrów. Z wyjątkiem sypiącego pomysłami, czasami nawet nadaktywnego i narażającego się Gowina, pilnującego budżetu Rostowskiego, pojawiającego się czasami na budowach autostrad Nowaka, Pawlaka, który od czasu do czasu stoczy jakiś bój i gaszącego pożary w służbie zdrowia Arłukowicza, ministrowie tkwią skryci głęboko w swych resortach. Nie wiem, czy więcej w nich twórczej niemocy, samozadowolenia i przekonania, że jest świetnie, więc nie ma czego zmieniać, czy lęku przed ogłaszaniem własnych pomysłów, ale - słowo daję - o działaniach większości z nich ani ja, ani - co gorsza - ich wyborcy nie mają zielonego pojęcia. Jaki pomysł na polską edukację ma Krystyna Szumilas? Jak z zapóźnieniem cyfrowym ma zamiar walczyć Michał Boni? Czy Jacek Cichocki aby na pewno panuje nad swoim służbowo-specjalno-policyjnym imperium? Czy Kosiniak-Kamysz wie, co zrobić z rosnącym bezrobociem? Na tę codzienną, rządową bierność nakłada się znużenie powtarzanymi co pewien czas zabiegami, które mają podratować obraz gabinetu. Premier, który kolejny raz za coś przeprasza, zaczyna bardziej denerwować niż rodzić poczucie, że jest "swojskim chłopem", któremu może i czasem powinie się noga, ale umie się do tego honorowo przyznać. Tak jak Tony Blair i jego dyżurny uśmiech w którymś momencie zaczęły Brytyjczyków dużo bardziej drażnić niż ujmować, tak, jeśli zamiast sukcesów, Polacy będą widzieli bezradne rozkładanie rąk i stwierdzenia typu "każdemu czasami coś nie wyjdzie", marzenia Tuska o europejskiej przygodzie albo trzeciej kadencji mogą rozpaść się w proch i pył. Konrad Piasecki