Nawet tajny protokół paktu Ribbentrop-Mołotow nie przesądzał jednoznacznie o tym, że Związek Radziecki wkroczy zbrojnie na wschodnie tereny Rzeczpospolitej. W podpisanym 23 sierpnia 1939 roku dokumencie napisano enigmatycznie, że "na wypadek terytorialno-politycznego przekształcenia terytoriów należących do państwa polskiego, sfery interesów Niemiec i ZSRR będą rozgraniczone w przybliżeniu przez linię Narew-Wisła-San. Kwestia, czy i w interesie obu uznane będzie za pożądane utrzymanie niepodległego państwa polskiego zostanie definitywnie zdecydowane dopiero w ciągu dalszego rozwoju wypadków politycznych. W każdym razie oba rządy rozwiążą tę kwestię na drodze przyjacielskiego porozumienia". Stwierdzenia te - z perspektywy dzisiejszej wiedzy o wydarzeniach Września’39 - brzmią jednoznacznie, ale dla podpisujących dokument stron, szczególnie dla przywódców Związku Radzieckiego, aż tak jednoznaczne nie były. Rosjanie łudzili się, że być może zdołają zawładnąć wschodem Polski bez sięgania po akcję militarną. Po cichu liczyli na to, że przetaczający się przez tereny Rzeczpospolitej Wehrmacht zajmie także i te tereny, które leżały w sowieckiej strefie interesów, po czym - na mocy protokołu - przekaże je ZSRR. Niemcy jednak szybko przejrzeli tę grę. Już 3 września o 18.50 ambasador niemiecki w Moskwie, Friedrich-Werner von der Schulenburg, otrzymał od Ribbentropa depeszę z poleceniem, by przedyskutował z Mołotowem możliwość wkroczenia Armii Czerwonej na terytorium Polski. Niemcy, którym tego dnia wypowiedziały wojnę Francja i Anglia, chcieli w ten sposób nie tylko szybciej zakończyć kampanię w Polsce, ale i zyskać możliwość przerzucenia części sił na front zachodni. Stalin nie spieszył się. Czekał na wieści z Polski, przypatrywał się działaniom naszych sprzymierzeńców i zaczynał przygotowywać propagandową akcję, która uzasadniałaby wkroczenie na tereny RP. 9 września odpowiedział Niemcom, że "czas zbrojnego wystąpienia ZSRR jeszcze nie nadszedł". Musiał być jednak już wtedy bliski podjęcia decyzji, bo cztery dni później (gdy sowieccy agenci donieśli Stalinowi o wynikach brytyjsko-francuskiej konferencji w Abbeville i zyskał on pewność, że polscy alianci nie zaatakują Niemiec) Mołotow powiedział Schulenburgowi, że "sowieckie działania wojskowe rozpoczną się jeszcze w tych dniach". Niemcy jednak wciąż się niecierpliwili. Naciskali, by rozkazy ataku wydano jak najszybciej. Niepewni rezultatów presji, jeszcze 16 września straszyli Rosjan, że jeśli wojska sowieckie nie wkroczą do wschodniej Polski, to może to "doprowadzić do powstania na tym terytorium jakiejś państwowości w wyniku wytworzenia próżni politycznej". Stalina już wtedy przynaglać nie trzeba było. Do dowódców przygranicznych jednostek Armii Czerwonej docierał właśnie, wydany dwa dni wcześniej, rozkaz Woroszyłowa: "Wojska mają rozpocząć zdecydowane natarcie, z przekroczeniem granicy państwowej, o świcie 17 września". Oficjalnie zakomunikowano to Schulenburgowi o 2.00 w nocy z 16/17 września. Godzinę później o ambasador Polski w Moskwie usłyszał od wicekomisarza spraw zagranicznych, że "państwo polskie się rozpadło", a ZSRR "podejmie kroki w celu wzięcia pod swoją opiekę Ukraińców i Białorusinów". Kilkadziesiąt minut później pierwsze oddziały Armii Czerwonej rozpoczęły atak na strażnice polskiego Korpusu Ochrony Pogranicza, na co Rydz-Śmigły zareagował głośną dyrektywą: "Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów (...)". Konrad Piasecki