To nie jest dobry czas dla rządzącej partii. Zaczęło się od zatrzymania dwóch szczecińskich samorządowców z narkotykami w kieszeni. Potem przyszły sondaże wskazujące na rosnące rozczarowanie gabinetem Tuska, bolesne pytania o realizację przedwyborczych obietnic, kilka zarzutów personalnych i okazało się, że wizerunek "rządów miłości" podejrzanie szybko zaczyna się rozsypywać. Twierdzenie o tym, że polityka - jak muchę - "najłatwiej zabić gazetą" jest w połowie prawdziwie. W połowie, bo owszem, niewygodne medialne doniesienia są dla polityka śmiertelnym niebezpieczeństwem, ale to czy uda mu się wybrnąć z trudnej sytuacji, zależy już w dużej mierze od niego samego. A tej lekcji najwyraźniej niektórzy nie odrobili, bo mam wrażenie, że przy pomocy tejże "gazety" postanowili popełnić samobójstwo. Sprawdzian najgorzej zdaje Michał Boni. Pytania zadawane mu przez moją radiową koleżankę nie były oczywiście nazbyt łatwe - ale też i nie o zadawanie łatwych pytań chodzi. Rozumiem oczywiście, że szef doradców premiera może mieć poczucie, że światowy kryzys, że trudna sytuacja, że pomostówki, że topniejące prognozy wzrostu, a dziennikarze pytają o rzeczy które z perspektywy rządzenia są nie do zrealizowania. Ale - to nie kto inny tylko ci sami dzisiejsi rządzący sami obiecywali je przed wyborami, a też i po wyborach się zdarzało. Fakt, że przypominanie o tym kończy się wybuchem ministerialnej wściekłości zakończonym stwierdzeniem "To jest moja ostatnia rozmowa z RMF FM. Sorry. W życiu już nie..." nie wystawia Michałowi Boniemu najlepszego świadectwa, i dziwię się, że miast szybko zadzwonić z przeprosinami minister milczy, a jego koledzy z kancelarii premiera (którzy jeszcze niedawno święcie oburzali się po podobnej sytuacji z udziałem prezydenta) mówią, że nie ma za co przepraszać, bo "każdemu mogą puścić nerwy". Czy mogą? Mogą. Tylko, że niestety zdarza się to coraz częściej. Lista polityków PO obrażonych na dziennikarzy robi się coraz dłuższa. Sam mam do czynienia z dwójką takich, którzy obrazili się na mnie śmiertelnie. Jeden - bo pytałem go o rzeczy o których - grożąc mi przed wejściem do studia zerwaniem wywiadu - nie chciał mówić, drugi - bo wyciągnąłem mu wypowiedź sprzed paru miesięcy i wykazałem nie spełnienie obietnic. Od tej pory zaproszenia do radia przyjmuje ze wzgardliwym milczeniem. Czy się skarżę? Niespecjalnie. Czy zdołam to przeżyć? Pewnie. Bo to i nie pierwszyzna. Pamiętam już wielu takich, którzy w czasach, gdy czuli się wszechmocni i wszechmogący odmawiali, by potem - gdy historia i wyborcy zepchnęły ich na manowce marzyć o tym, by zaistnieć w mediach. Poczekam. Może się "od-obrażą" :-) . Chciałbym za to już dziś usłyszeć tych wszystkich, którzy wyrzekali na media, że "Platforma jest traktowana jak święta krowa", że "błędów rządu nikt nie piętnuje" i że "dziennikarze idą na pasku PO". Bo jakoś wtedy, gdy media wyciągają wpadki i grzechy rządzących, dziwnie nabierają wody w usta...