To koniec demokracji! Państwo dla bogatych, a nie dla biednych! Uczciwi zmarnieją i sczezną, przekręciarze będą żyli jak pączki w maśle! Takimi argumentami entuzjaści łożenia na partie próbują przekonać nas do tego, że obecny system jest najlepszym z możliwych, a próby zamachnięcia się nań podszyte są intencjami podłymi a podejrzanymi. Zgodziłbym się z nimi pod jednym wszakże warunkiem - że udowodniliby, iż stan jaki mamy przynosi i partiom, i obywatelom wymierne korzyści, że pieniądze wydawane są skromnie i rozsądnie, a politycy - kryształowo uczciwi i wolni od pokus. Może mam problemy ze wzrokiem - ale jakoś nie mogę tego wszystkiego dostrzec. Daleki jestem od taniego populizmu. Bardzo daleki. Nie będę przekonywał ani do tego, że oszczędności na partiach zbawią pogrążający się w kryzysie budżet, ani - że w imię sprawiedliwości społecznej politycy mają być biedni jak myszy kościelne, a partie żyć wyłącznie ze składek. Mam jednak wrażenie, że dziś ich główna aktywność finansowa to miliony złotych wydawane na billboardy, reklamówki, kampanie propagandowe. Partie przekonują nas za nasze własne pieniądze, że są mądre, wspaniałe i godne zaufania. I wydają na to gros z corocznych subwencji, oszczędzając resztę na kampanie wyborcze. A inne wydatki - utrzymanie biur, organizowanie spotkań z wyborcami czy partyjnych kongresów, albo są finansowane z datków działaczy, albo - częściej - płacimy za nie z podatków w ramach opłacania biur poselskich i działań parlamentarzystów. W tej sytuacji wmawianie nam, że bez budżetowych pieniędzy partie będą musiały rzucać się w ramiona podejrzanego biznesu wydaje mi się tchnąć obłudą. Jeśli damy im mniej i powiemy na co mogą wydawać - będziemy ciut bogatsi i o niebo mniej poddani propagandowej sieczce. To co moim zdaniem należałoby zrobić w pierwszej kolejności, to nałożenie kagańca na wydatki reklamowe. Gdyby partiom zakazać prowadzenia kampanii pomiędzy wyborami, a te wyborcze ograniczyć do rozsądnych granic, oszczędzilibyśmy mnóstwo pieniędzy. "Prezydencie, premierze, Platformo, PiS-ie i wszyscy inni! Pójdźcie drogą Francji!" - zawołam. Nad Sekwaną zakazano partiom umieszczania płatnych reklam w telewizji i kampanii billboardowej. Ani życie polityczne przez to nie ucierpiało, ani obywatele nie przestali interesować się tym, kto wygra wybory. Czy nie mogłoby być tak i u nas? A jeszcze gdyby do zakazu dodać nakaz, by część zaoszczędzonych pieniędzy zainwestowano w opracowania analityczne i partyjne think-tanki, to nie dość, że oszczędzimy, to jeszcze będziemy mieli z tego jakiś urobek. Może odrobinę staranniej przygotowane ustawy, może ciut-ciut lepsze argumenty w publicznych sporach, może mniej wrzawy, a więcej pracy...