Trybunał nie potwierdził obaw PiS-u. Wydał werdykt stonowany i wyważony, który - z punktu widzenia prawa i zdrowego rozsądku - na pewno się broni. Choć mnie nie cieszy. Piszę te słowa w momencie, gdy wciąż trwa odczytywanie werdyktu i gdy wciąż nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące nowego stanu lustracyjnej rzeczy, ale już na pierwszy rzut oka mogę ocenić co nie podoba mi się w werdykcie: - niedopuszczenie do lustracji dziennikarzy. TK miał tu oczywiście uzasadnione powody do obiekcji, ale wolałbym, by przymknął na nie oczy i pozwolił raz na zawsze przeciąć wszelkie wątpliwości dotyczące przeszłości mojej grupy zawodowej. Tak, by nikt nigdy nie mógł siąkać i narzekać: "Mądrale, piętnują innych, a sami nawet nie są poddawani lustracji" - przywołanie słynnych pięciu przesłanek, które muszą się zbiegać, by sąd mógł uznać, że ktoś współpracował. Zgodnie z nimi współpraca musiała być jednocześnie tajna i świadoma (tu wszystko ok), ale dalej jest gorzej, bo miała się też ona "wiązać się z operacyjnym zdobywaniem informacji przez służby, polegać na kontaktach z tymi służbami i materializować się w konkretnych działaniach". A te trzy ostatnie warunki są tak niedookreślone, że przez lustracyjne sito będzie może się przedrzeć niejeden agent Nie za bardzo też rozumiem, co znaczy zakwestionowanie wzoru oświadczenia lustracyjnego. Czy trzeba będzie uchwalać nową ustawę, z nowym wzorem? Zapewne tak, ale nawet jeśli Sejm nie będzie musiał nowelizować ustawy, to i tak mam nadzieję, że tej nikogo nie zadowalającej sytuacji, jaka zapanowała po orzeczeniu TK, zostanie szybko ukręcony łeb. Trzeba uchwalić ustawę o powszechnym dostępie do akt. Wyłączyć z niej dane wrażliwe - i raz na zawsze zakończyć czasochłonne zmagania z procedurami lustracyjnymi. Procedurami, które - to paranoja - muszą zająć co najmniej dziesięć lat, by IPN mógł ogłosić, że sprawdził oświadczenia tych osób które miały je złożyć do najbliższego wtorku. Darujmy to sobie. Żywiołowe zaglądanie do teczek, to naprawdę nie jest koniec świata. Parę lat temu przyjrzałem się z bliska czeskim doświadczeniom lustracyjnym. Rozmawiałem i z zawziętymi lustratorami i ludźmi w typie naszych demokratów.pl i politologami. Żaden nie powiedział mi "zrobiliśmy błąd otwierając archiwa". Nawet ci, którzy byli niegdyś przeciwnikami powszechnego dostępu, mówili mi: "to dobrze, że przez to przeszliśmy". Choć inna sprawa, że i tam procedura składania wniosków i zaglądania do teczek wlecze się irytująco długo. Ale obyśmy, w 17 lat po upadku komuny, mieli tylko takie problemy z lustracją.