Nie mówię o tym co obiecywano w kampanii wyborczej. Dziesięć punktów jakie przedstawiła wówczas Platforma, dziś wygląda nadal, bardziej jak zbiór pobożnych życzeń, niż coś, co przynajmniej w jednej czwartej zostało zrealizowane. Przyspieszenie wzrostu gospodarczego udaje się tak, że rząd lada chwila zacznie solidnie obniżać przyszłoroczne prognozy, budowa sieci autostrad wygląda wiadomo jak, gwarancja bezpłatnego dostępu do opieki medycznej i likwidacja NFZ idą jak po grudzie i można by tak wymieniać dalej, odliczając do dziewięciu. Punkt dziesiąty - czyli zakończenie misji w Iraku - jest jedynym, który został zrealizowany od A do Z. Na tę dziewiątkę litościwie spuśćmy zasłonę milczenia, przyjrzyjmy się tym pomysłom, które zostały ogłoszone już w trakcie rządów Tuska. Zgoda - nie było ich znowu tak wiele, ale tym bardziej te, które były, mogłyby się kończyć czymś innym niż smętny niewypał. Kto jeszcze dziś pamięta o takich pomysłach jak likwidacja podatku Belki, podatek liniowy, co najmniej kilka fundamentalnych poprawek konstytucji zmieniających układ rządowo-prezydencki, odejście od finansowania partii politycznych z budżetu (pierwsze podejście poniosło klęskę sejmową, drugie - umarło śmiercią naturalną), wprowadzenie okręgów jednomandatowych...? Mówiono o nich gromko, hucznie i z przytupem, spektakularnie je ogłaszano, robiono mnóstwo szumu i stojąc na koturnach opowiadano o tym, jak się je zrealizuje, a potem..., potem, jak mówił przypominany niedawno przez Sławomira Nowaka osioł ze Shreka - "zapadała taka krępująca cisza". Bo rzecz nawet nie w tym, że ponosiły one spektakularne klęski, ale raczej w tym, że umierały sobie gdzieś w kąciku, samotne i zapomniane. A wspomnienie o nich jest coraz bardziej mgliste, coraz słabsze i czytelne. Po roku rządzenia - mam wrażenie - Platformie coraz bardziej brakuje energii, siły i woli, i przede wszystkim pomysłu, by robić coś innego niż "ścibolić" (określenie Donalda Tuska), rządzić pomalutku, powolutku, bez wielkich emocji i raczej ładnie niż odważnie. Gdy na nią patrzę, przypomina mi się anegdota o jednym ze znanych polskich poetów. Otóż zwierzał się on któremuś z przyjaciół, że tworzy z lekkością i swobodą, a słowa, rymy, frazy, onomatopeje i parabole przychodzą mu do głowy z prędkością karabinu maszynowego. "Mam tylko jeden problem - opowiadał poeta - ja kompletnie nie wiem o czym pisać..."