Stateczny, sprawiający solidne wrażenie profesor o bezdyskusyjnym dorobku naukowym występuje w tym projekcie w roli podobnej do tej, jaką kiedyś miał odegrać premier Marcinkiewicz. Ma pokazywać daleką od radykalizmu twarz PiS. Dawać - choćby potencjalną - nadzieję na to, że ktoś będzie chciał z nim rozmawiać, spotykać się, dyskutować, a nie uzna go za niewartego uwagi poputczika Jarosława Kaczyńskiego. Niestety, brakuje mu czegoś, bez czego premierem nie da się zostać, czyli 231 sejmowych głosów. Co więcej, stawiam dolary przeciwko orzechom, że w decydującym głosowaniu (o ile w ogóle do niego dojdzie) Piotr Gliński uzyska tylko głosy posłów PiS. Solidarna Polska go nie poprze, bo po cóż ma promować kandydata z najbliższej i dużo silniejszej konkurencji, a Palikotowi i SLD chodzenie jedną ścieżką z PiS-em też mocno nie w smak, zwłaszcza gdy poznają poglądy profesora Glińskiego, dowodzącego m.in., że podstawową przyczyną wielu polskich problemów jest brak rozliczenia PRL. - Ja nie myślę o obdzieraniu ze skóry, ale o cywilizowanym rozliczeniu, gdzie jest miejsce dla wszystkich obywateli, którzy chcą funkcjonować we wspólnocie politycznej, która ma charakter republikański i demokratyczny. Dlatego dekomunizacja czy lustracja, jaka w Polsce powinna być przeprowadzona, mogła mieć cechy cywilizowane. I byłyby one pierwszym warunkiem tego, aby można było odwrócić negatywne procesy - mówił niedawno pan profesor i boję się, że z takimi poglądami trudno mu będzie zdobyć sympatię obu partii polskiej lewicy. To wszystko pachniałoby kompletnym fiaskiem planu obalenia rządu, gdyby PiS takie plany rzeczywiście snuł. A że nie snuje, tego dowodzi choćby sposób ogłoszenia nazwiska kandydata - bez rozmów, bez negocjacji, bez sondowania opinii innych rzucono go na głęboka wodę i kazano pływać. Potencjał dramaturgiczny całej tej operacji szybko się zapewne wyczerpie i za parę dni sprawiać będzie ona coraz bardziej smętne wrażenie, ale pozwala to PiS-owi podtrzymywać falę, na której z powodzeniem płynie od paru tygodni. Postępujące wypalenie rządu, słabnące sondaże i coraz poważniejsze objawy nadchodzącego kryzysu sprawiają, że wyborcy coraz intensywniej zaczynają się rozglądać w poszukiwaniu alternatywy dla Platformy. Rządzącym nie pomaga też ponura historia zamiany zwłok Anny Walentynowicz. Po tej sprawie pozostało przekonanie, że rządzący tak czy inaczej zawinili, dopuszczając do pomylenia ciał w moskiewskim prosektorium. I nawet jeśli tak nie było - a jak twierdzi prokurator generalny, główną przyczyną pomyłki było złe rozpoznanie przez rodziny - to pewnie większość osób pozostała w przekonaniu, że obecni w Moskwie przedstawiciele rządu zawiedli, dopuszczając do błędów i zaniedbań w identyfikacji, sekcjach zwłok i spisywaniu protokołów z tychże sekcji. I choć większość Polaków - zapewne - nie jest i nie będzie w stanie uwierzyć w teorie "zamachowe", to podkopywanie przekonania w to, że "państwo sobie poradziło", na dłuższą metę może mieć dla Platformy i rządu fatalne następstwa sondażowo-polityczne.