Takiego Lecha Kaczyńskiego nie widziałem od czasów kampanii prezydenckiej. Podczas piątkowego wywiadu dla RMF był uśmiechnięty, rozluźniony, a na pytania reagował szybkimi i swobodnymi kontrami. To nie był ten sam prezydent, który przyzwyczajał nas przez ostatnie dwa lata do wizerunku arcypoważnej, patriarchalnej głowy państwa, gotowej w każdej chwili do demonstrowania srogości i obrazy. Nawet delikatnie prowokowany - nie kopał rządu Tuska, zapewniając co i rusz, że "nie chce wdawać się w tej chwili w konflikty", albo, że "wojny z rządem żadną miarą prowokować nie chce". Wielbiciele Prezydenta natychmiast zakrzykną, że Lech Kaczyński od zawsze (czyli od momentu, gdy powstał rząd Tuska) prowadził taką właśnie politykę i tylko złe media doszukiwały się dziury w całym i konfliktogenności Dużego Pałacu. Hm... Jak przypomnę sobie reakcje na wyborczy wynik, nominację Sikorskiego, zapowiedzi wycofania wojsk z Iraku czy przebieg Rady Gabinetowej w sprawie służby zdrowia, to trudno się zgodzić z taka opinią, ale przyznam - od kilku tygodni sytuacja zaczęła się zmieniać. Rząd Tuska potrzebuje zwornika, czegoś, co w nadchodzących dlań trudnych czasach, pytań o to co zrobił w ciągu pierwszego półrocza urzędowania, sprawi, że nie będzie targany wewnętrznymi sporami. Tę rolę "spójnika" doskonale pełnić może konflikt z prezydentem. Nie wiem na ile świadomie i z rozmysłem, a na ile przez zbieg okoliczności, ale "gabinet miłości" w ostatnich dniach sprowokował co najmniej trzy zupełnie bezsensowne spory na linii Kancelaria-Pałac. Zupełnie tak jakby chciał pokazać, że "miłość, miłością, a stara niechęć nie rdzewieje". To co działo się wokół wizyty Sarkozy'ego, Gruzji i spotkania w sprawie Euro-2012, było ewidentnym dowodem na to, że rząd lubuje się w małych, acz bezsensownych sporach koabitacyjnych, ze smętnymi zresztą - zwłaszcza w przypadku Sarkozy'ego - skutkami. Pałac Prezydencki mógł zareagować na te przepychanki w swoim - tradycyjnie bojowym - stylu. Mógł, ale nie zareagował. I wiem, że nie jest to przypadek. Nowa polityka Michała Kamińskiego, który po fatalnym gejowsko-niemieckim orędziu i wpadce Kurskiego, wspiął się na szczyt prezydenckiego zaufania, zakłada, że teraz to prezydent będzie emanował spokojem i uśmiechem. Lech Kaczyński ma ciosy rządu przyjmować niczym skrzyżowanie Mike Tyson'a z Lennoxem Lewis'em. Ma się co najwyżej lekko otrząsać, poprawiać gardę i mówić "nic się nie stało". To najpoważniejsza próba zmiany nie tylko jego wizerunku, ale i polityki. Próba, która doprowadzić ma do uratowania szans na prezydencką reelekcję AD 2010.