Powtarzanie, że "Lech Kaczyński zginął za Polskę" jest raczej politycznym i mitotwórczym zaklęciem niż realną oceną faktów. Przy całym tragizmie tej i 95 innych śmierci 10.04, były one wynikiem zaniedbań, zaniechań, ludzkich błędów czy niedoskonałości technicznych, a nie walki o wolny kraj. I choć oczywiście, nadzwyczajne sytuacje, usprawiedliwiają sięganie po niezwyczajne słowa czy sformułowania, to kiedy ta "śmierć za Polskę" zaczyna być podstawą do stawiania kolejnych żądań upamiętnienia zmarłego, robi się trochę niepokojąco, bo jakże tu toczyć walki i spory nad świeżym grobem prezydenta.... W czasach pokoju i demokracji politykom trudno wedrzeć się na cokoły. Te z reguły zarezerwowane są dla wodzów, generałów i przywódców lat wojen i zawieruch. Tragiczna śmierć, w trakcie sprawowania urzędu, sprawia oczywiście, że Lech Kaczyński będzie inaczej traktowany przez historię niż "zwykły prezydent", ale nie na tyle inaczej, by bez dyskusji i upływu lat natychmiast stawiać mu pomniki. Prześledzenie dziejów naszych monumentów dowodzi, że za życia, albo tuż po śmierci stawiano pomniki dwóm osobom - Józefowi Piłsudskiemu i Janowi Pawłowi II (abstrahuję oczywiście od lat PRL). Nawet Gabriel Narutowicz, który zginął w zamachu i wyłącznie dlatego, że został prezydentem, doczekał się przed wojną jednego pomnika, który w Bielsku wystawiono mu sześć lat po śmierci. Myślę, że to dobrzy wzorzec. O pomniku Lecha Kaczyńskiego powinniśmy dyskutować, bez dzisiejszych emocji i uwikłań politycznych. A na to potrzeba upływu czasu. Inaczej jest natomiast z ulicami, placami czy obiektami miejskimi, które otrzymują (a częściej nie otrzymują) imienia prezydenta. Batalie, jakie w całej Polsce toczą radni PO, przeciwstawiający się każdemu pomysłowi nazwania czegokolwiek imieniem Lecha Kaczyńskiego, uważam za co najmniej małostkowe. Nawet jeśli nie oceni się jego prezydentury jako doskonałej, czy nawet dobrej, to bez wątpienia zmarły prezydent był odważnym człowiekiem lat anty-PRL-owskiej opozycji, działaczem podziemnej Solidarności, urzędnikiem państwowym i wybranym w wolnych i powszechnych wyborach Pierwszym Obywatelem. Swoje ulice otrzymują postaci znacznie mniejszego kalibru i zasług. Dyskusja o tym, czy należą się one także Lechowi Kaczyńskiemu, są przykre i niepotrzebne. I ciężko czasami nie odnieść wrażenia, że tak jak politykom PiS eskalacja posmoleńskich żądań służy przypieraniu PO do ściany i udowadnianiu, kto jest zdrajcą, a kto patriotą, tak politykom PO, sprzeciw wobec tych żądań pomaga w prowokowaniu PiS-u i wpychaniu politycznego rywala w "smoleńsko-oszołomski" kanał. Konrad Piasecki