Z opowieści jego ofiar wyłania się obraz, który jest jak bliskie spotkania z tygrysem - i śmieszny, i straszny. Jeśli ma on więcej wspólnego z prawdą niż fikcją - to działania legendarnego Tomka zdają mi się stanowczo za drogie, mało produktywne, a ich logika, zgodność z prawem i zdrowym rozsądkiem - co najmniej dyskusyjna. Zawsze byłem i do dziś pozostaję zwolennikiem istnienia Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Kiedy Biuro powstawało, miałem nadzieję, że będzie skutecznym środkiem odstraszająco-ostrzegawczym, bronią, która samym swoim istnieniem będzie odstręczała łapówkarzy wszelkiej maści od robienia ciemnych geszeftów. Że, nawet nie strzelając, sprawi, iż to nasze polskie łapówkarstwo powszednie stanie się zmorą mniej powszechną. Czy te nadzieje spaliły na panewce? Mam wrażenie, że chyba jednak nie, że już samo powstanie Biura wywołało lekką psychozę strachu przed korupcją jawną, bezczelną i będącą tajemnicą poliszynela. Może to naiwność, może niewiedza, ale myślę, że w ciągu dwóch-trzech ostatnich lat sytuacja trochę się poprawiła i łapówka przestała być aż tak uniwersalnym, jak to drzewiej bywało, sposobem na załatwienie niemal wszystkiego - od miejsca w szpitalu, przez gminne zezwolenia, aż po zapisy ustawowe. Filmy z panami w kominiarkach i zakajdankowanymi postaciami w rolach głównych niewątpliwie odegrały znaczącą rolę w tworzeniu i podsycaniu tej - mimo wszystko - pozytywnej psychozy. Niestety. Targają mną wątpliwości, czy koszt jej wytworzenia i utrzymania nie jest czasami zbyt duży. Czy nie jest tak, że Biuro chcąc koniecznie zaistnieć w masowej świadomości i nie mając za bardzo pomysłu na to, co i jak robić, rzuca się na prawo i lewo, prowadząc swoje "operacje specjalne" trochę na oślep i łowiąc to, co wpadnie w sieć. A robi to w dodatku naginając prawo i raczej skłaniając swe ofiary do popełnienia przestępstwa, niż łapiąc je za rękę w chwili, gdy popełniają je po raz kolejny. Słuchając pań Sawickiej czy Pazury (i mając oczywiście świadomość, że są to osoby, które zostały starannie przygotowane do tego, by broniąc się, mówiły wszystko, co przemawia na ich korzyść, nawet gdyby miały koloryzować czy wręcz kłamać), rodzi się we mnie podejrzenie, że agent Tomek wybrał je dość przypadkowo, a potem długo pracował, by móc złapać je na czymkolwiek, co pozwoliłoby Biuru odtrąbić sukces. Do wątpliwości etycznych (czy w tej grze nie zanadto oby wykorzystano uczucia natury hm... nazwijmy je... wyższej), prawnych (czy oby na pewno była to prowokacja stosowana wobec osób, które notorycznie brały łapówki i trzeba je było wreszcie złapać za rękę) dochodzą też zdroworozsądkowe. Wydawanie setek tysięcy czy milionów złotych na tworzenie legendy agenta, który łowi płotki i zające, wydaje się być nieco bezproduktywne i pachnie mi strzelaniem z armaty podczas polowania. Efekt jest może i głośny, zapewne odstrasza inne stworzenia, ale radość z tak upolowanego zwierzaka jest mała, pożytek takoż, a cała operacja więcej ma wspólnego z kłusownictwem niźli ze szlachetnymi regułami myślistwa. Konrad Piasecki