Bez wielkiego zdziwienia, ale z lekkim przerażeniem wyczytałem ostatnio kilka zdań, które boleśnie pokazują kondycję naszych partii, a dokładniej - pozycję, jaką zajmują w nich liderzy. Oto druga osoba w Platformie i ten, którego sam szef namaścił do roli "lidera wewnętrznej opozycji", w rozmowie z "Wprost" deklaruje: "Nowe otwarcie to decyzja Donalda Tuska. On powie, jaka jest koncepcja funkcjonowania rządu. On ogłosi, jakie są nowe wyzwania, i kto je będzie realizował". Autor tych słów de facto zapewnia, że partia nie ma najmniejszego zamiaru ani na coś namawiać, ani czegoś sugerować, ani - broń Panie Boże - zmuszać swego szefa do działania. Partia po prostu będzie stać, patrzeć, co zrobi jej lider, a potem grzecznie przegłosowywać to, co on wymyśli i zdecyduje. Podobnie wymowne jest zdanie, które padło - jak pisze "Uważam Rze" - podczas wewnątrzpartyjnej narady w Prawie i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński miał w jej trakcie zdenerwować się na swoich posłów i ich demonstrowaną gorączkowo chęć walki o fotel w europarlamencie, i bez ogródek powiedział: "O tym, kto tam pojedzie, będę decydował ja. Tylko ja". Można byłoby powiedzieć, że to jednowładztwo to właściwie problem samych partii i niech tam one się rządzą, jak chcą - ważne, czy działają efektywnie. Tyle że - co wszyscy widzimy - nie działają. Partie przestały wypracowywać i ucierać jakiekolwiek stanowiska i zdania. Politycy Platformy pytani o to, co będzie działo się po Euro, odpowiadają zgodnie: Tusk zdecyduje, Tusk powie, Tusk wymyśli.... Pomysły, których Tusk nie "przyklepie", w ogóle nie mają prawa ujrzeć światła dziennego, a nawet jeśli je oglądają, to szybko przestają, gdy premier groźnie zmarszczy brew na ich widok. Liderów i ich zdania nie równoważy nic i nikt. Hierarchia? Partyjne zarządy i rady? Nie mają najmniejszego znaczenia. To, kto siedzi przy "okrągłym stoliku" w najważniejszym gabinecie Kancelarii Premiera albo najdłużej wysiaduje w poczekalni i gabinecie przy Nowogrodzkiej, decyduje o partyjnej hierarchii. Atrofia życia partyjnego widoczna jest począwszy od lokalnych struktur, a skończywszy na Sejmie. Jeszcze opozycja coś tam od czasu do czasu wypracuje i oddolnie stworzy, ale Platforma...? Praktycznie nic. Ani ustaw, ani pomysłów, ani odwagi forsowania czegoś, co byłoby idee fix posła czy grupy posłów. Tym, którzy przywołają tu ponure wspominki partii typu AWS, które pogrążały się w wewnętrznych sporach i walkach koterii, odpowiem: zgoda, to był koszmar, a bezrząd jest gorszy od jednowładztwa. Ale mieliśmy też, i to nawet w przywoływanych tu partiach, lepsze czasy. Wielki PiS - od Dorna po Marcinkiewicza i od Kowala po Jurka, czy Platforma czasów Rokity i Gilowskiej - to były partie, od których te dzisiejsze mogłyby się wiele nauczyć. Gdyby jakimś dziwnym zrządzeniem losu pouczyć się jeszcze kiedykolwiek chciały...