"Pójdziemy do niego. Razem. I powiemy, że tak dalej się nie da. Że nigdy niczego nie wygramy. I że jeśli nie odsunie się na drugi plan, nie przekaże władzy, to jesteśmy skazani na wieczne trwanie w opozycji..." - taki, prowadzony absolutnie serio, dialog dwóch posłów PiS-u, usłyszałem przed kilkoma dniami w sejmowej restauracji . Gdybym nie był jego świadkiem - nie uwierzyłbym, że nastroje w Prawie i Sprawiedliwości są aż tak złe. Ale są. Politycy PiS-u pogrążają się w coraz bardziej ponurych myślach i coraz bardziej dojrzewają do myśli, że czas zmienić lidera. O Jarosławie Kaczyńskim da się napisać wiele dobrego. Był bez wątpienia tym politykiem, który w latach 90. potrafił trafnie diagnozować polskie bolączki. Zepchnięty na margines, lekceważony, czasami wyśmiewany, powtarzający, że przenikanie się polityki i biznesu, któremu towarzyszy wszechmoc ludzi służb, są coraz większym zagrożeniem, przetrwał i doczekał się czasów chwały. Jest bez wątpienia jednym z najpoważniejszych graczy, ale też mózgów naszej polityki. Teoretycznie wszystko przemawia za tym, by wierzyć, że jeszcze kiedyś powróci do władzy. Teoretycznie, bo w praktyce tych wierzących jest coraz mniej, a wirus zwątpienia podpełza już do najbliższych prezesowi ludzi. W twórcy PiS-u jest jakiś gen samozniszczenia, coś takiego, co prowadzi do klęski wszystkich strategii, wykuwanych w pocie czoła, przez jego przyboczną gwardię. Mechanizm tego zjawiska jest boleśnie prosty. Oto konstruuje się plan ocieplenia wizerunku opozycji, wysuwa naprzód ,"aniołki prezesa", samego prezesa chowa w kącie i czeka... Czeka... Czeka.... I mniej więcej wtedy, gdy ocieplanie powinno przełożyć się na sondaże, prezes nie wytrzymuje. Ruga dziennikarza na konferencji, mówi, że ktoś jest niegodzien, by zadawać mu pytania, że wstydziłby się gdzieś pracować, albo, że rząd prowadzi Polskę narodowej zdrady i zmierza do dezintegracji kraju. Wali na oślep, często w kogoś Bogu ducha winnego, albo rzuca argumentem tak przesadnym, że nawet jego apologeci mają problem, by to ,"kupić". Pokazuje tę twarz, której tak wielu wyborców miało dość po dwóch latach rządów PiS-u. Można oczywiście uznać, że to o czym piszę, świadczy o pryncypialności i szczerości prezesa, o tym, że nie przejmuje się on żadnymi PR-owskimi sztuczkami i za nic ma marketingowe wygibasy. I można dowodzić, że to cnota, a nie grzech. Pytanie, czy w XXI wieku taki styl uprawiania polityki ma szanse powodzenia. Otóż wydaje się, że nie. Że archaiczność Jarosława Kaczyńskiego będzie coraz bardziej uwierała i jego partię, i wyborców. Moje pokolenie - dzisiejszych trzydziestokilku- i czterdziestolatków - jest być może ostatnim, które ciężko uwieść polityką uprawianą w stylu pop i light. Nasi następcy, chowani na wszechobecności reklam i zabiegów marketingowych, będą coraz bardziej nieodporni na sztuczki i kampanie politycznych spin-doctorów. Oni nie będą potrzebowali polityków ,"wagi ciężkiej", ich serca podbijać będą ci, którzy sprawnie uwodzić ich będą lekkością, uśmiechem, umiejętnością przystosowania się do zmiennej sytuacji. A że biologia jest nieubłagana, to właśnie tych wyborców będzie z roku na rok coraz więcej. I źle wróży to przyszłości PiS-u pod dzisiejszym kierownictwem. Konrad Piasecki