Podejrzewam, że ktoś umiarkowanie interesujący się politycznymi rozgrywkami i układzikami, słysząc ostatnie doniesienia na temat pomysłów krążących po partii rządzącej i jej okolicach, musi przecierać oczy ze zdumienia. Po ostrym retorycznym zwrocie w lewo ogłoszonym przez Donalda Tuska i po odgrażaniu się, że "przed księdzem klękać nie będziemy", wydawało się, że PO jest na najlepszej drodze do walki z Palikotem i SLD o serce twardo-lewicowego wyborcy. Zwłaszcza że za deklaracjami poszły pomysły - likwidacji funduszu kościelnego, przeprowadzenia liberalnej ustawy o in vitro - to z tych bardziej oficjalno-rządowo-klubowych, a i legalizacji związków homoseksualnych - jako próba wybicia się jednego z posłów (choć nikt się od niego szczególnie nie odżegnywał ). Wysyp pomysłów rodzących się po lewej stronie platformijnej czaszki napotkał jednak na kontratak tych, którzy myślą częściej stroną prawą. I w opozycji do in vitro czy homo-związków partyjni konserwatyści zaczęli ogłaszać, że zwolnią farmaceutów z obowiązku sprzedawania środków antykoncepcyjnych i walczyć będą ile sił z pomysłami, by odbierać kobietom tradycyjną domową rolę żony - kurki domowej. Co najbardziej charakterystyczne dla naszej partii rządzącej - póki co ze wszystkich tych pomysłów niewiele wynika. Nad likwidacją funduszu Michał Boni zaczął się zastanawiać (podobnie zresztą jak nad wysokością ewentualnego odpisu podatkowego , bo 0,3 proc. zdało się Kościołowi wysokością nazbyt skromną), ustawa o in vitro wciąż nie ujrzała światła dziennego (a szef klubu przyrzekał, że będzie gotowa w marcu), związki partnerskie pozostają in statu nescendi, dokładnie tak samo wygląda historia z klauzulą sumienia. Hałasu jest wiele, efektów żadnych i nie pierwszy to raz, gdy Platforma zrywa się do jakiegoś ideologicznego lotu (a niektórzy powiedzą pewnie, że odlotu), a rezultat jest opłakany. Ileż to już takich zrywów było... I ileż z nich zakończyło się fiaskiem... Mechanizm , który stoi za częścią tych pomysłów, jest prosty, a nawet arcybanalnie prosty. Oto jakiś poseł wie, że nic go tak nie wylansuje jak jakiś kontrowersyjny pomysł. W cichości pisze więc ustawę i zanim zdoła pokazać ją jakiemukolwiek decydentowi, rusza w media, by świat o nim usłyszał. Świat słyszy, trochę się poprzejmuje, trochę ponaigrawa albo powścieka, poseł zbierze sobie do teczki trochę wycinków prasowych, w których ktoś wreszcie wymieni go z nazwiska i tegoż nazwiska nie pomyli. Życie potem szybko wraca do normy i bywa, że pies z kulawą nogą nigdy już ani o pośle, ani o jego pomyśle nie usłyszy. Intryguje mnie natomiast, dlaczego partyjni liderzy tak wstrzemięźliwie reagują na ideologiczną kakofonię. Czy to element budowania "partii dla każdego"? Czy raczej takie partyjne rozhulanie, w którym nikt nie ma głowy, by pilnować jakichś tam pojedynczych posłów? A może przekonanie, że nie można ciągle o tych emeryturach i warto czasem rzucić mediom jakiś łakomy ideolo-kąsek? Gdybym miał stawiać, to obstawiałbym misz-masz hipotezy drugiej i trzeciej, którakolwiek by to jednak z nich była, chluby to partii rządzącej nie przynosi, stawia ją w coraz większym rozkroku i wprowadza pewnie wiernych wyborców w stan ostrego i bolesnego dysonansu poznawczego. Konrad Piasecki