Kiedy kilka minut przed 6 rano przeczytałem tytuł "Trotyl na wraku Tupolewa" oczyma wyobraźni zobaczyłem ten dzień. I - jak się okazało wiele się nie pomyliłem. Na "trotylowego" konika wsiedli natychmiast wszyscy. I wszyscy zachowywali się zgodnie ze standardami do których nas przyzwyczaili. Rządzący nic nie wiedzieli więc nie komentowali, prokuratura milczała, a opozycja robiła dziwne wygibasy, by zaistnieć. Rekordzistą był tradycyjnie Janusz Palikot, który zażądał nawet powołania międzynarodowej komisji, która zbada katastrofę smoleńską, choć - jako żywo - do tej pory mówił zawsze, że wszystko już o katastrofie wie. Oliwy do ognia dolewali publicyści którzy wznosili bojowe hasła i zachęcali lud by wyszedł na ulicę, by obalić rząd (nota bene, ich wezwania jakoś szybko zniknęły z sieci, gdy prokuratura zdementowała wieści Rzeczpospolitej) Kluczowym jednak pytaniem, było to o zachowanie PiS-u, a szczególnie Jarosława Kaczyńskiego. Prezes nie rozczarował swych fanów. Zwłaszcza tych "smoleńskich". Miast poczekać do oficjalnego potwierdzenia (albo zdementowania) informacji Rzeczpospolitej ruszył do ataku. Po raz pierwszy porzucił nieco pytyjski język jakim posługiwał się mówiąc o 10.04. Tu już nie było odwołań do herbertowskich "zdradzonych o świcie". Padły słowa "zbrodnia", "zamordowanie", "zamach", które ostatecznie chyba kończą czas, gdy większość polityków PiS mówiła raczej, że "niczego nie da się wykluczyć" niż jasno i wprost dowodziła, że w Smoleńsku doszło do świadomego i zaplanowanego zniszczenia prezydenckiego samolotu. Zwolennicy prezesa powiedzą, że to był zrozumiały odruch serca i wzburzenia wywołanego publikacją. Może. Ale nie rozumiem, dlaczego otoczenie Jarosława Kaczyńskiego, od miesięcy starannie planujące wielką ofensywę PiS-u "gospodarczego" i "merytorycznego" nie jest w stanie powściągnąć emocji i dać sobie i swemu liderowi paru godzin na upewnienie się, co jest prawdą, a co dziennikarską kaczką. Wystarczyło, miast posyłać prezesa na "nadzwyczajne posiedzenie" komisji Macierewicza, poczekać chwilę na reakcję prokuratury. I sprawić, że reakcja byłaby adekwatna do sytuacji, a przez to o niebo bardziej wyważona. Jestem ostatnim, który będzie snuł spiskowe teorie. Zapewne ktoś zrobi to dużo lepiej niż ja, ale czekam tylko na tego pierwszego który wzniesie hasło że "Rzeczpospolitej" sprzedano fałszywe informacje tylko po to, żeby sprowokować prezesa PiS do ostrych reakcji. Bilans strat i zysków jest bowiem bardzo zły dla głównej partii opozycji. Sensacje trotylowe zepchnęły na dalszy plan informacje o pomyleniu ciała Ryszarda Kaczorowskiego, dały też okazję premierowi do wyjścia z narożnika, potępienia Kaczyńskiego i określenia jego wypowiedzi mianem "drastycznych", "degradujących" i "dewastujących". Jestem przekonany, że PiS zapłaci za dzisiejszą niecierpliwość bolesną sondażową cenę. Ciężko bowiem wyobrazić sobie, by po gorączce wtorkowego poranka można było wrócić do wyważonej retoryki ostatnich tygodni i lansowania spokojnego, "technicznego" premiera, a to zdewastuje zapewne cały misterny plan odnowy PiS-owskiego wizerunku.