Jak każdego "niedzielnego" kibica (są niedzielni kierowcy, to może i kibice też) sukcesy naszych sportowców wprawiają mnie w niewytłumaczalny błogostan. Niby wiem, że to niespecjalnie moja sprawa, wiem, że to, czy zdobędziemy siedem czy dwa złote medale, nie ma ani dla kraju, ani dla mnie osobiście większego znaczenia, ale - cóż poradzić - sukcesy olimpijskie cieszą mnie i już. Pierwsze dni Igrzysk (choć jestem "niedzielny" to wiem, że to co teraz dzieje się w Pekinie to absolutnie nie Olimpiada a właśnie Igrzyska) nie dawały Polakom - w tym mnie - jakichkolwiek powodów do radości. Otylia była wolna, "Złotka" przegrywały co mogły, judoków rozkładano przez ippon, a florecistki zapatrywały się na tajemniczych Włochów. Szło jak po grudzie. Jeszcze parę lat temu, po takim początku, wszyscy chodziliby jak struci, dziennikarze sportowi żądaliby głów, opozycja twierdziłaby, że klęski wynikają ze złych rządów, a rządzący odgrażaliby się, że nie dadzą już ani grosza na przygotowania olimpijskie. Tak byłoby kiedyś, bo w tym roku... W tym roku panował absolutny spokój. "Nie udało się - to trudno" - tak mówili nie tylko kibice. O dziwo - to samo mówili przegrywający i - co dziwniejsze - nikt nie chciał ich z tego powodu wbijać na pal i pozbawiać uroczyście obywatelstwa. Ba, nikt nie mówił nawet, że naszym olimpijczykom brakuje "sportowej złości", klęski przyjmowano z godnością, właściwą dla kraju, w którym to nie sport musi budować szczęście i pomyślność obywateli. Taki stan rzeczy, mimo kibicowskich ciągot, traktuję jako stan - choć w Polsce niezwyczajny, to całkiem miły. Przywiązywanie do sportu nadmiernej wagi uważam bowiem za właściwość albo imperiów, albo totalitaryzmów, albo nacji południowych. Wystarczy spojrzeć na medalowe tabele. Kto zawsze w nich przodował? Rosjanie, Chińczycy, Amerykanie, NRD-owcy (kto ich jeszcze pamięta...), czasami dołączali do nich Rumuni czy Kubańczycy. Za nimi szli ci, którzy wydawali na sport gigantyczne pieniądze, albo ci których zasilały dawne kolonie - Francuzi, Brytyjczycy czy Niemcy. Sympatyczne, nie za wielkie, w miarę zasobne kraje środkowo-europejskie, zajmowały w tych klasyfikacjach miejsca w dolnej strefie stanów średnich i nikt tam nie rwał z tego powodu szat. Wygląda na to, że dołączyliśmy do tego grona. I choć niedzielny, bo niedzielny, ale jednak kibic - trochę czasami pocierpi, to wolę ten nasz spokój od dramatów, łez i cierpień przeżywanych przez tych, którzy przegrywając, zachowują się tak, jakby klęska skazywała ich w ojczyźnie na niesławę i wieczne potępienie.