Przyznaję - i ja trochę zdębiałem, gdy usłyszałem o wysokości zarobków i premii dla szefów Narodowego Centrum Sportu. Przewyższające dwukrotnie wysokość pensji prezydenta czy premiera, wypłacane z pieniędzy podatnika, miesięczne dochody robią jednak solidne wrażenie. A ponad półmilionowe premie (zwłaszcza niezależne od wyników pracy) to wrażenie potęgują i to po wielokroć. Gdy owo "zdębienie" i silne pierwsze wrażenie minęło, zacząłem rozmawiać z ludźmi, którzy obracają się w świecie wielkich projektów i równie dużych pieniędzy. A oni stukali się palcem w czoło i przekonywali mnie, że gdy ktoś odpowiada za inwestycję wartą ponad półtora miliarda złotych, to wypłacanie mu trzydziestu czy czterdziestu paru tysięcy miesięcznie (a tyle wyjdzie, gdy do wysokości pensji szefów NCS dodamy podzieloną przez liczbę miesięcy premię) nie jest niczym nadzwyczajnym. Więcej - nie jest nawet standardem, i że tylko zapaleńcy, którym nie zależy specjalnie na pieniądzach mogą podjąć się podobnego zadania za tak śmieszne (z punktu widzenia moich rozmówców) pieniądze. W całej - przypominającej nieco rytualne szukanie kozła ofiarnego - dyskusji o "złym Kaplerze, co premię wyłudził" mnóstwo było demagogii i łatwego populizmu, niewiele zdrowego rozsądku i tęsknoty za czymś, o co nie tak dawno wołano powszechnie, czyli za nie-dziadowskim państwem. W laleczkę Kaplera wbito dziesiątki szpilek i z poczuciem dobrze spełnionego zadania zajęto się innymi sprawami. Nie twierdzę, że szef NCS nie ma na swym koncie żadnych grzechów. O technologii budowania stadionów wiem niewiele, ale i ja pamiętam złe schody, problemy z elektryką i murawą. A - nade wszystko - pamiętam, że do dziś na gotowym, w pełni sprawnym i doskonałym stadionie odbyć miało się już co najmniej kilka imprez, na czele z meczem otwarcia - Polska-Niemcy. Bez wątpienia nadmierny optymizm w planowaniu terminu zakończenia budowy odbił się na nastrojach i ocenach budowniczych, ale nie jest tak, że paromiesięczne opóźnienie przekreśla wszystko co zrobiono wcześniej i unieważnia umowy i zobowiązania podpisywane w imieniu państwa. Inną historią jest to, że grubym nieporozumieniem jest ukrywanie przez kilka lat zapisów umów zawartych z szefami NCS. Wielokrotnie słyszałem polityków opozycji, którzy się tego domagali i słyszeli twarde "nie" ze strony ministerstwa. Tylko - jak się okazało - po to, by na końcu usłyszeć od ministry (cóż to za potworek językowy..., ale ministra żąda - ministra ma) Muchy nie tylko, o jakie sumy chodziło, ale i zobaczyć, co kryło się w tak długo skrywanych dokumentach. Mam nadzieję, że po doświadczeniu z Kaplerem i jego kolegami już nikt nigdy nie wpadnie na podobne pomysły i z otwartą przyłbicą będzie przyjmować ciosy tych, którzy uważają, że zapłacono za dużo. Konrad Piasecki