Krokodyle łzy, jakie nad losem przyszłych emerytów lali ostatnio politycy, były modelowym przykładem obłudy i hipokryzji. Oto od 13 lat funkcjonuje sobie system, w którym jasno i precyzyjnie opisano, jak należy wkładać do OFE pieniądze, natomiast nie stworzono systemu, w jaki sposób należy te pieniądze wypłacać. Odpowiedź na pytanie, kto powinien ów system stworzyć, jest oczywistą oczywistością. Zrobić powinni to ci, którzy dziś na Otwarte Fundusze narzekają i wygrażają im pięściami - politycy. Równie jasna jest też - niestety - odpowiedź na pytanie, czy z OFE da się dostać emeryturę wysoką, dożywotnią i w dodatku dziedziczną? Oczywiście, nie da się. Fundusze, ogłaszając swój pomysł na emerytalne wypłaty, boleśnie to wszystkim uświadomiły i mam wrażenie, że obrywają raczej jako posłaniec, który jest zabijany, bo przynosi złe wieści, a nie jako ktoś, kto zasłużył sobie na gromy i słowa potępienia. I system OFE, i same fundusze mają na koncie sporo słabości i grzechów. Pomijając już wysokość ich prowizji (a te były - jak na ten "biznes" - gigantyczne), to jest jakimś przedziwnym zapętleniem finansowym sytuacja, w której płacimy nasze składki emerytalne funduszom, które - pobierając za to sowite prowizje - kupują głównie obligacje Skarbu Państwa, za oprocentowanie których z kolei my - jako podatnicy - płacimy. Czyli zysk OFE (czytaj: nasz zysk jako przyszłych emerytów) jest w gruncie rzeczy i w dużej mierze zyskiem z tego, co my sami wkładamy do budżetu państwa i za co ten wykupuje obligacje skarbu państwa. Nieco to - przyznacie Państwo - dziwaczne. I nawet rozumiejąc chęć uczynienia inwestycji PFE bezpiecznymi uważam, że należało im jednak pozwalać na bardziej odważne lokowanie kapitału, takie, które mogło być kołem zamachowym różnych ciekawych przedsięwzięć biznesowych. Cokolwiek by jednak sądzić o zarobionych przez OFE na prowizjach pieniądzach (a jest tego w sumie około 16 miliardów złotych), nie ma się co łudzić, że fundusze są w stanie dać emerytom więcej pieniędzy niż ci przez lata, za pośrednictwem ZUS-u tam włożyli, a OFE zdołało pomnożyć. Jeśli fundusze miałyby dawać emerytury dożywotnio, czyli niezależnie od tego, ile lat żyć będzie ten, kto emeryturę będzie pobierał, to nie ma wyjścia - albo sumy ich wypłat będą przeraźliwie, wręcz wisielczo-humorystycznie małe, albo też wprowadzona zostanie zasada, że to, co jest w OFE, nie podlega dziedziczeniu. Wówczas dożywotnie, nieminimalne emerytury finansowane byłyby de facto przez tych, którzy nie dożyli wypłacenia im ani grosza albo umarli nie wziąwszy tego, co OFE dla nich zgromadziło. Innego wyjścia nie ma, bo jeśli fundusze miałyby wypłacać świadczenia dożywotnio i dawać spadkobiercom to, czego nie dały jako emerytury, to musiałyby zacząć funkcjonować na zasadach finansowej piramidy, która najpierw pokrywałaby emerytury ze składek pracujących, a potem pokazałaby puste kieszenie i ogłosiła bankructwo. A poza wszystkim i na koniec: dziwię się, że i sami zainteresowani, i politycy tak spokojnie patrzą na perspektywy wysokości przyszłych emerytur. Sądząc po ZUS-owskich wyliczeniach, to, co dostanie większość dzisiejszych pracujących (że o niepracujących nie wspomnę), będzie sumami tak dramatycznie małymi, że oscylować będą one na granicy zapewnienia biologicznego przeżycia. Jeśli my sami nie oszczędzimy na te czasy solidnego kapitału albo Polska nie przeżyje jakiegoś gospodarczego boomu (a nic na to nie wskazuje), nasza rzeczywistość emerycka będzie za lat kilkadziesiąt dramatyczna nawet w porównaniu z tą, jaką mamy dzisiaj. Konrad Piasecki