Mgła rozpylana przez Rosjan, strzały, którymi dobijano ranne ofiary katastrofy, BOR-owcy otaczający ciało prezydenta i walczący o nie z oficerami służb rosyjskich, lasery, którymi zestrzelono samolot, mylący załogę meaconing, karetki wywożące tych, którzy przeżyli... Spiskowe teorie mnożą się, kumulują, na jednych buduje się drugie, hipotezy urastają do rangi faktów, przypuszczenia stają się rzeczywistością, a plotki i pogłoski - prawdami objawionymi. Większość z nich jest tak kuriozalnych, że obala je najprostsza weryfikacja, co jednak nie przeszkadza wielu święcie w nie wierzyć - zgodnie z zasadą "jeśli rzeczywistość nie potwierdza naszych podejrzeń, tym gorzej dla rzeczywistości". Gdy nić podejrzeń snują sobie zwykli, szarzy miłośnicy spiskowych teorii - ich sprawa. Gdy bawią się w to media - jest trochę gorzej. Bardzo źle - gdy szafowanie oskarżeniami staje się sztandarem politycznej walki. I to walki, w której używa się najbardziej nawet absurdalnych tez. Specjalistką w ich tworzeniu stała się, objawiająca nagle publicystyczne pasje i takiż zapał, Anna Fotyga. Jej kolejne artykuły (?), manifesty (?) obfitują w zarzuty, po przeczytaniu których, ręce opadają. Teza pierwsza: odpowiedzialność za katastrofę ponoszą ci, którzy "prowadzili potworną grę zmierzającą do ostatecznego usunięcia prezydenta z polskiej polityki". Fotyga wymienia ich nawet z nazwiska - to Władimir Władimirowicz Putin i Donald Tusk. Jaki był cel tej gry - wiemy, metodą, jak powtarza od paru miesięcy PiS, m.in. i to teza druga, że w Katyniu zorganizowano dwie uroczystości rocznicowe. Kiedy proszę polityków PiS, by wytłumaczyli, dlaczego fakt dwóch, a nie jednej uroczystości ma mieć kluczowe znaczenie dla samej katastrofy i dlaczego, gdyby do Smoleńska lecieli i premier, i prezydent, ich samolot (samoloty) miałby nie być narażony na mgłę czy ludzkie błędy, mętnie tłumaczą, że atmosfera, że lotnisko, że to oczywista oczywistość... Dla mnie oczywistość tej oczywistości taka oczywista nie jest, zwłaszcza dziś, gdy wiadomo, że 7 i 10 kwietnia smoleńskie lotnisko było tak samo przygotowane do lądowania. A powtarzanie tezy, że w samym fakcie dwóch wizyt jest coś, co miałoby być przyczyną, czy choćby tylko elementem składowym przyczyn katastrofy, pachnie absurdem, podobnie zresztą jak - i tuteza trzecia - wyrzucanie Tuskowi, akurat tego, że po katastrofie zamiast stać "w pozycji na baczność, w błocie i ciemności przy ciele prezydenta" dał się uściskać Putinowi. Rozumiem przywiązanie do symboliki, do patriotycznych gestów, sztandarów, demonstracji, ale nie jestem w stanie zrozumieć, że ktoś, kto ma za sobą staż dyplomatyczny, jest w stanie napisać takie zdanie. Czy naprawdę była minister spraw zagranicznych uważa, że na gest współczucie premiera Rosji (nawet gdyby miało okazać się potem, że i po rosyjskiej stronie doszło do błędów, zaniedbań czy niedbalstwa, które mogło przyczynić się do katastrofy) należało odpowiedzieć wzgardą i demonstracją niechęci? Jeśli tak, to - w najlepszym razie - cechuje nas elementarna różnica wrażliwości. Konrad Piasecki