Za działalność w najcięższych czasach PRL-u Niesiołowskiemu można by stawiać pomniki. Rycie pod komunistyczną władzą w latach 60. i 70., mówienie o niepodległości, knucie i plany "akcji specjalnych" pachniały wówczas romantycznym szaleństwem, za które wszystkim, którzy dali mu się ponieść, należy się chwała. To, że ktokolwiek wówczas, w trakcie wielogodzinnych przesłuchań, nie umiał odpowiadać SB-ekom jedynie "odmawiam zeznań", nie powinno dziś być mu poczytywane za grzech, a już na pewno nie powinno być argumentem w politycznych sporach. To, że prezes PiS postanowił go użyć, a na domiar złego brnął dalej, opowiadając o 13-letnich dziewczynkach i kózkach, które "gdyby nie skakały...", obciąża jego hipotekę polityczną i jeszcze długo i często będzie mu wypominane. Kiwając ze smutkiem głową nad tym, co zrobił Jarosław Kaczyński, nie można jednak zbyć milczeniem długiej listy "zasług" Niesiołowskiego, "zasług", które nie pozwalają mi na uznanie go jedynie za niewinną ofiarę oskarżeń prezesa PiS. Wicemarszałek Sejmu RP nie tylko bowiem ciężko pracuje nad tym, by debaty polityczne odbywały się na poziomie magla, miotając słowem mocnym a ciężkim i rzucając ze swobodą oskarżenia na prawo i lewo, to w dodatku sam wymachuje swym niegdysiejszym heroizmem, czyniąc z niego dowód na własną nieomylność w politycznych dysputach. Zdarzają mu się też - i to może w tej sytuacji jest najbardziej paradoksalne - ironiczne uwagi dotyczące przeszłości politycznych przeciwników, na czele z pamiętnym: "W latach 70. zajmowaliśmy się Leninem, tyle że ja wysadzałem w powietrze jego pomniki, a Lech Kaczyński cytował jego dzieła w swojej pracy doktorskiej. Program PiS świadczy o tym, że Kaczyński nie tylko cytował Lenina, ale że go sobie przyswoił". Nie powtórzę za Jarosławem Kaczyńskim, że Niesiołowskiemu "się należało", bo - mimo wszystko - uważam, że cios był absolutnie poniżej pasa i standardu, jaki powinien trzymać lider opozycji. Mam jednak nadzieję, że może cała ta historia choć trochę otrzeźwi naszych polityków z obu stron postsolidarnościowej barykady. Gdy dawni działacze opozycji i podziemia okładają się argumentami, o tym, kto ile siedział i kto w którym śledztwie zeznawał, ja słyszę w duchu rechot SB-eków, którzy ich wtedy wsadzali i przesłuchiwali. I za skrajny paradoks uznaję, że Platformie i PiS-owi wciąż łatwiej okładać się przy pomocy historycznych wycieczek niż uchwalić ustawę obniżającą esbeckie emerytury, która ten rechot, choć trochę, umiałaby uciszyć. Konrad Piasecki