Obrazy Polski i warunków jej życia są oczywiście skrajnie różne. Są miejsca, gdzie żyje się biednie. Gdzie każde 10 złotych oglądane jest po trzykroć, zanim się je wyda. Gdzie ludzie kupują wyłącznie w dyskontach i wyłącznie najtaniej, bo inaczej nie przeżyją od pierwszego do pierwszego. I są oazy życia drogiego, luksusowego, pozbawionego trosk i finansowego bólu, gdzie głównym zmartwieniem jest to, jakie wino pija się do foie gras. I jest cały obszar rozciągający się między nimi - obszar, w którym żyje swoim codziennym, dość szarym żywotem tzw. przeciętny Polak. Ten przeciętny Polak, jak wynika z różnych wskaźników, ma się z roku na rok coraz lepiej. Zarabia więcej, ma wyższą emeryturę, lepiej mieszka, ma więcej samochodów, telefonów, telewizorów.... I tu słyszę pierwszy protest. Wskaźniki? Wskaźniki zakłamują rzeczywistość! Kłamią? Dobrze. To w takim razie zapytajmy tegoż "przeciętnego", jak się ma... Jest taka instytucja jak Centrum Badania Opinii Społecznej, która od ponad dwudziestu lat (a może nawet i dłużej) pyta raz na miesiąc Polaków: "Czy obecnie Panu(i) i Pana rodzinie żyje się: dobrze, źle, ani dobrze ani źle?" i "Jak Pan/Pan(i) ocenia obecne warunki materialne swojego gospodarstwa domowego - czy są one: dobre, złe, ani dobre ani złe?". Jak Szanowny Czytelnik myśli - co też ten przeciętny(a) Pan/Pani odpowiada? Otóż 10 lat temu wśród ponad 1000 zapytanych obywateli prawie 30% odpowiadało, że żyje im się źle i ponad 30% skarżyło się na warunki materialne swej rodziny. Zadowolonych było wówczas około 20%. 20 lat temu było jeszcze gorzej. Dużo gorzej. Niezadowolonych było wówczas około 40-50%. Zadowolonych zaledwie około 10%. Począwszy mniej więcej od 2005 roku wyniki tych badań notują stałą tendencję. Rozziew między tymi, którzy mają przekonanie, że im samym i ich rodzinom jest źle, a tymi, którzy uważają, że jest dobrze, wciąż rośnie. Zielona linia obrazująca tych, którzy deklarują brak materialnych trosk od ośmiu lat konsekwentnie (choć nieco zygzakowato) idzie w górę. Czerwona - w dół. Podczas październikowego badania swą sytuację chwaliło ponad 40% badanych, narzekało na nią - 13%. Pozostali odpowiadali, że żyje im się tak sobie. Można oczywiście szukać tu jakiś kruczków - mówić, że niezadowoleni emigrują, więc ich liczba spada, czy że ludzie nie chcą przyznawać się do biedy. Co do emigracji - zgoda, zapewne i na badania ma ona jakiś wpływ, ale obrazu aż tak by nie zmieniła, a co do przyznawania się - skoro 10 i 20 lat temu się przyznawali - czemu nagle mieliby zacząć odczuwać aż taki wstyd dopiero teraz? To, co piszę, nie ma nic, ale to kompletnie nic wspólnego z wiarą i sympatią dla obecnie rządzących. Poprawa wskaźników to ani ich specjalna zasługa, ani powód do obsypywania komplementami. Zresztą - optymizm Polaków zaczął rosnąć już na początku rządów PiS, więc obie partie mogą sobie to poczytywać za sukces. Tym bardziej mierzi mnie, gdy słyszę wieczne utyskiwanie i żółciowe narzekanie na biedę, bezrobocie, emigrację i beznadzieję. Zwłaszcza wtedy, gdy ci narzekający mają wyłącznie żądania typu "niech rząd zacznie rozdawać pieniądze". Bo dobre, tanie i skuteczne pomysły na to, jak wspierać zatrudnienie młodych czy zapobiegać emigracji, kupuję w ciemno. Niestety, narzekający i żądający jakoś mnie nimi nie zasypują, bo większość uwagi poświęcają trzymaniu się jedną ręką za kieszeń, by nie zapłacić wyższych podatków, i wyciąganiu drugiej do państwa, by im coś dało. Konrad Piasecki