Błędy, jakie przed i po jej wybuchu popełnił Donald Tusk, będą dla niego poważnym obciążeniem, a w odmętach tej afery utopić się może wielu prominentnych dziś polityków rządzącej partii. Dziś, gdy rządowe dymisje sypią się jak z rękawa, gdy rozstrzyga się przyszłość szefa CBA i gdy w oczy zagląda wszystkim rządowe przesilenie, mało kto podnosi podstawowy - dla mnie - aspekt całej afery hazardowej. A jest nim pytanie: dlaczego premier nie zrobił nic z uwikłanymi w nią osobami, gdy dowiedział się o tym, że wokół ustawy dzieją się dziwne rzeczy? Od półtora miesiąca szef rządu wiedział o tym, że szef jego klubu i jeden z ministrów mają kontakty z podejrzanymi lobbystami, że wykonują jakieś dziwne łamańce, że okazują ponadstandardowe zainteresowanie podatkami dla branży hazardowej. I co? I nic... To, że afera ujrzała światło dzienne dopiero wtedy, gdy szef CBA zaczął bić w dzwony alarmowe, a jego instytucja - podrzucać prasie materiały z podsłuchów, najdelikatniej mówiąc, nie przynosi Tuskowi wielkiej chwały. Inna sprawa, że i Kamińskiemu też średnią, ale jego - mimo wszystko - łatwiej mi jakoś usprawiedliwić, bo można uznać, że nie miał innego wyjścia niż posunąć się do przecieków i działań nieco histerycznych. Za znacznie ważniejszą uważam kwestię to, na ilewszystko, co działo się wczesniej, było - jak przekonują politycy PO - pułapką zastawioną na premiera. Tu rozstrzygnięcie przyniósłby tylko zapis rozmowy Tusk - Kamiński, który czarno na białym udowodniłby, czy szef CBA dał premierowi zielone światło, czy też przestrzegał go przed rozmowami z Chlebowskim i Drzewieckim. Gdyby okazało się, że nie miał nic przeciwko temu, a potem wszczął alarm i oskarżył Tuska o przeciek, to byłby to - moim zdaniem - wystarczający powód do dymisji Kamińskiego. Pułapka czy nie - premier miał dobrych kilka tygodni na działanie. Był bierny, a dziś - po wybuchu afery - sprawia wrażenie wycofanego, zamkniętego w sobie i wystraszonego impetem wydarzeń. Nie podejmuje odważnych decyzji, nie jest ofensywny, raczej daje się ponosić biegowi sprawy, a to co dzieje się wokół niego można określić dziś jednym słowem - chaos. Premier i jego świta wahają się od ściany do ściany i nie są w stanie zdecydować, jaką ścieżkę wyjścia z afery hazardowej wybrać. Czy dymisjonować szeroko i boleśnie, czy uznać, że odejście Chlebowskiego i Drzewieckiego załatwia sprawę? Zgadzać się na komisję śledczą, czy uznawać ją za wyjście najgorsze z możliwych? Uciekać do przodu, proponując rekonstrukcję rządu i zgłaszając jakieś ambitne projekty, czy zamknąć się w sobie i wyciszać emocje jak tylko się da? Ten brak zdecydowania już kosztuje rządzących drogo, a te koszty z każdym dniem będą większe. Im później Tusk zdecyduje się na ostre działania, cięcia personalne, im dłużej będzie myślał nad ucieczką do przodu, tym tracić będzie więcej. Dymisja ministra sprawiedliwości, który skompromitował się w pierwszym dniu afery, wydaje się być oczywistością, podobnie powołanie komisji śledczej, bo ciężko znaleźć argumenty przemawiające przeciwko niej. Jeśli Donald Tusk chce dalej kroczyć ku Pałacowi Prezydenckiemu z jako taką szansą na zwycięstwo, musi się obudzić, wytłumaczyć z bierności dni minionych i przystąpić do działania, bo inaczej bagno afery hazardowej pochłonie i jego. Konrad Piasecki Afera hazardowa - raport specjalny