Para Komorowski - Tusk będzie piątym w najnowszej historii Polski tandemem premier-prezydent wywodzącym się z jednej partii. Dotychczasowe doświadczenia takiej współpracy bywały... różne. W parach Kwaśniewski - Belka czy Kaczyński - Marcinkiewicz zwierzchność głowy państwa nad szefem rządu była oczywista i niekwestionowana, w parach Kwaśniewski - Miller czy Kaczyński - Kaczyński, było to już bardziej zagmatwane, ale nigdy jedna kwestia nie ulegała wątpliwości - prezydent był prezydentem wyłącznie dzięki zasługom własnym, a nie dzięki temu, że urzędujący premier nie zechciał startować. Sytuacja dzisiejsza - w której Komorowski jest głową państwa po trosze z łaski, po trosze z niechęci, a po trosze z namaszczenia premiera, czyni ich relacje niesłychanie skomplikowanymi. Te komplikacje powiększają jeszcze ich dotychczasowe stosunki. Komorowski nie był nigdy z Tuskiem w nadzwyczaj silnych relacjach, nie należał do grona najbliższych, popijających wspólnie wino i oglądających razem mecze polityków PO. W czasach marszałkowania, mógł czuć się przez premiera nieco lekceważony, spychany na dalszy plan, niekonsultowany w najważniejszych sprawach i dowiadujący się o wielu decyzjach z mediów. Na domiar złego prezydent - elekt ma chyba poczucie, że w platformijnych prawyborach Tusk kibicował Sikorskiemu, i że premierowi marzyło się, by partyjne wybory były sposobem na odebranie mu możliwości kandydowania. Nie wiem na ile Komorowski jest pamiętliwy i mściwy, ale gdyby był - na pewno miałby powody, by utrudnić teraz Tuskowi żywot. Pierwsze kroki elekta na pewno nie rozpraszają tych wątpliwości. Wystąpienie na Zamku - Komorowski ani słowem nie wspomina o premierze, dziękuje za to Wałęsie i Kwaśniewskiemu, deklaruje też, że już jutro złoży mandat, a to oznacza, że jeśli uda się wybrać Schetynę marszałkiem, to od środy właśnie on będzie p.o. prezydenta. Nie wiem czy Tusk decydując, że to dotychczasowy sekretarz generalny zostanie marszałkiem nie strzelił sobie w stopę. Tandem prezydent - marszałek może być dla niego mocną przeciwwagą, równoważącą hegemonię lidera PO. W tym trójkącie na pewno nie będziemy mieli do czynienia z jawnymi wojnami czy regularnymi bitwami. Ale jakieś uszczypliwości..., jakieś małe złośliwostki..., wojenki podjazdowe... Te są co najmniej prawdopodobne, a doświadczenia "szorstkich przyjaźni" premiera z prezydentem udowodniły, że nawet w jednym obozie politycznym stosunki na linii Pałac - Kancelaria mogą dostarczać wielu emocji. Konrad Piasecki