... to sprowadziła go sobie na głowę. PO jest dziś trochę jak naiwne dziecię, który w małym pomieszczeniu odbezpiecza granat. Z tego moralno-ustawowego zaułka, jakim jest napisanie i uchwalenie ustawy o in vitro, nie da się wyjść cało. W tej debacie może być źle, albo jeszcze gorzej. Źle - gdy uchwali się ustawę wbrew Kościołowi i przy ostrym jego sprzeciwie (bo jednak część wyborców PO to konserwatyści, którzy pod wpływem nagonki z ambon zagłosują na kogoś innego), jeszcze gorzej - gdy politycy Platformy "pękną" i pod wpływem hierarchów obłożą in vitro restrykcjami (bo w obliczu narastania lewicujących nastrojów pchnie to niektórych do wpadnięcia w ramiona Palikota albo SLD). Nie pojmuję, co kierowało Grzegorzem Schetyną, który zdecydował o tym, że in vitro w końcu trafi pod obrady Sejmu. Czy była to nietrafna kalkulacja, straceńcza odwaga, czy też może marszałek nie spodziewał się aż takiej ofensywy Kościoła... A może, w obliczu słabości wielkiej jesiennej ofensywy legislacyjnej, chciał dać posłom jakiś temat, który wywoła emocję i sprawi, że na jakiś czas ucichną pytania o projekty rządu? W każdym razie dziś mamy sytuację, która rządzącej partii śniła się po nocach w najczarniejszych snach. Bo Platforma starannie unikała dotykania tematów ocierających się o sferę ideologii, czy - co gorsza - sacrum. Dziś jest skazana na odpowiadanie na pytania o strach przed ekskomuniką, o to czy "postawi" się biskupom, albo o to, czy wybierze raczej pro in-vitrowy "vox populi" czy raczej anty in-vitrowy "vox dei". Platformę pozostawiam z jej troskami i piwem jakie sama sobie nawarzyła. Ja - obywatel Piasecki - wolałbym, żeby politycy nie uchwalali żadnej ustawy, która miałaby dokładnie regulować jak i kto może zostać obdarowany łaską zabiegu in vitro. Rozumiem oczywiście szacunek, jakim niektórzy otaczają ludzki zarodek i to, że jego mrożenie i - de facto - skazanie na nienarodzenie, jest dla nich nie do przyjęcia, ale - gdy po drugiej stronie mamy, nawet obarczone potężnymi moralnymi dylematami i kosztami, narodziny dziecka, to wybór jest naprawdę niełatwy. Może po prostu nie regulować go prawnie? Nie skazywać posłów na dylematy, a obywateli na ograniczenia w dostępie do sztucznego zapłodnienia. Można by ograniczyć się do uchwalenia zapisów dotyczących eksperymentów i inżynierii genetycznej i ratyfikowania konwencji bioetycznej, a samą kwestię dostępności i technik przeprowadzania zabiegów in vitro pozostawić w strefie szarej - bo nieokreślonej i niedopowiedzianej. Skoro od lat żyjemy w Polsce bez precyzyjnych wskazań, które małżeństwa mogą dokonywać in vitro, że konkubinaty muszą się wykazać "trwałością", a samotne kobiety - nie zasługują na macierzyństwo - to może żyjmy tak dalej. Wiem, że ma to w sobie coś ze strategii strusia i chowania głowy w piasek, ale czasami - kiedy świat nie może być lepszy, to może niech przynajmniej nie będzie gorszy. Konrad Piasecki