Podobnie jak język giertychowskich prób nawracania Europy. W tych sprawach przydałoby się więcej normalnej dyskusji, a mniej emocji, niezdrowego podniecenia i gestów pod elektorat. Jestem zwolennikiem poważnego podchodzenia do postulatów środowisk homoseksualnych. Jeśli rzeczywiście chcą one rejestracji swych związków - i będą sensownie do tego przekonywać - warto się nad tym zastanowić. Na razie przekonują fatalnie - atakując biednych warszawiaków pytaniem "co się gapisz, pedale" albo popadając w tony histeryczno-hedonistyczne. Spotykają się więc w najlepszym razie z obojętnością. Uważam jednak, że traktowanie gejów i lesbijek jako obywateli drugiej kategorii, zasługujących co najwyżej na nieco pogardliwe wzruszenie ramion, to droga na manowce. To, że kultura europejska od czasów średniowiecza traktowała homoseksualizm jak groźne zboczenie zasługujące na piekielne męki albo ziemskie więzienia, nie wypleniło tej przypadłości (choć słowo "przypadłość" jest pewnie absolutnie politycznie niepoprawne) z powierzchni ziemi. Lesbijki i geje byli, są i będą i uważam, że lepiej wpisywać ich w krajobraz prawno-kulturowy, niż wyrzucać poza nawias. Roman Giertych uważa inaczej. Wolno mu. Oburzanie się premiera, że jego zastępca występuje za granicą i głosi swe poglądy w imieniu rządu jest co najmniej zabawne. Skoro Giertycha zrobiło się wicepremierem, to albo należy przechwytywać wszystkie zaproszenia napływające zza granicy i nie dawać mu paszportu, albo należy uznać że ma prawo mówić. Również w imieniu rządu. Tertium non datur.