Czy podoba mi się chodzenie za 14-latką krok w krok i wymuszanie, by urodziła dziecko? Nie. Ale jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy to robią. Ich argumenty, że aborcja zawsze jest tragedią, że liczy się dziecko i że walka o jego życie warta jest każdego poświęcenia, mają swój sens i - przy pewnym rodzaju wrażliwości - dają prawo do czynów, które - przy innym rodzaju wrażliwości - pachną fanatyzmem i obskuranctwem. Czy podoba mi się nakłanianie i namawianie dziewczyny, by dokonała aborcji? Też nie. Ale i ja uważam, że problem odmówienia przerwania ciąży w sytuacji, gdy jest na nią zgoda prokuratury, jest problemem realnym. Kobiety borykające się z dramatem gwałtu, czy ciąży upośledzonej, które muszą chodzić od szpitala do szpitala i szukać takiego, w którym "powody etyczne" nie będą przeszkadzały lekarzowi w przeprowadzeniu zabiegu, powinny być wyrzutem sumienia dla ministra zdrowia i Państwa, które nie potrafi zapewnić swemu obywatelowi czegoś, co samo mu w ustawie przyobiecało. Ci, którym wydaje się, że prawno - aborcyjne dylematy i kłótnie mamy już za sobą - mam wrażenie - głęboko się mylą. Odchodzenie od Kościoła, modernizacja i liberalizacja społeczeństwa, sprawią, że prędzej czy później znów trzeba będzie zmagać się z dylematami i pytaniem, czy obecna ustawa jest rozwiązaniem idealnym. I czy szara aborcyjna strefa jest powodem do tego, by dostosowywać do niej przepisy prawa. Dla mnie - nie. Prawnie, stan obecny wydaje mi się optimum, które warte jest utrzymania. Ale jeśli ktoś, kiedyś wznowi poważną dyskusję o tym, czy zachowywać aborcyjne status quo, bardzo chciałbym (choć to pewnie mało realne), by wyglądała ona zupełnie inaczej, niż to co obserwujemy dzisiaj.