Z mroku londyńskiej ulicy wyłoniła się kilkudziesięcioosobowa grupka turystów. Mimo lekkiego dżdżu i chłodu, dzielnie podążali za dżentelmenem ubranym w strój a'la Sherlock Holmes. Ów człek oprowadzał wycieczkę po zaułkach dzielnicy Whitechapel. Słynnej nie tylko z dalekowschodnich restauracji, z najlepszym w Londynie curry. W ponurych uliczkach Whitechapel grasował przed laty słynny Jack the Ripper - Kuba Rozpruwacz. Choć od czasu, gdy dokonał swych pięciu morderstw, minęło ponad 120 lat, do dziś każdy przewodnik po Londynie zachwala "Jack the Ripper Walk" - organizowany przez miejscowe biuro podróży, cieszący się sporym - jak widać - powodzeniem spacer śladami zbrodni Kuby Rozpruwacza. Parę tygodni temu, będąc w Londynie przekonałem się, jak bardzo historia seryjnego mordercy wciąż pobudza wyobraźnię i rozpala ciekawość (może i niezdrową) i Brytyjczyków, i turystów przyjeżdżających do Zjednoczonego Królestwa. Cały świat zna setki, tysiące sensacyjnych spraw kryminalnych, które przyciągają uwagę społeczeństw, i które przez całe tygodnie nie schodzą z medialnych czołówek. Można uważać to za godny pożałowania przejaw naszej upadłości i ohydy współczesności, ale przypomnę, że i w "dawnych dobrych czasach" taka np. sprawa Gorgonowej potrafiła rozpalać Polaków przez dobrych kilkanaście miesięcy. A czymże ona różniła się od tragedii z Sosnowca? Nie mam najmniejszego zamiaru przekonywać kogokolwiek, że po śmierci dziecka media zachowały się absolutnie zgodnie z kanonami sztuki. Zwłaszcza że te kanony są często tworzone niemal "na żywo", na oczach widzów i słuchaczy. Już mniejsza o setki wywiadów z detektywem Rutkowskim czy zajmowanie historią tej tragedii ramówek od rana do wieczora. Ale bez wątpienia zdjęcia typu "matka Madzi na koniu w bikini" czy teksty "Matka Madzi to seksualna wampirzyca" były kuriozum, tyleż ponurym, co każącym zastanawiać się nad meandrami psychiki tych, którzy coś takiego byli w stanie wymyślić. Jednak będę się też upierał, że to nie była "zwykła" sprawa i historia, jakich wiele, i że nie jest tak, że tylko krwiożerczość dziennikarzy sprawiła, że zajęto się nią w sposób nadzwyczajny. Bo kluczem do zrozumienia tego, dlaczego ta sprawa tak zainteresowała media, jest jej początek, pierwsze dni, kiedy to - przypomnę, choć pewnie mało kto tego nie pamięta - mieliśmy do czynienia z "porwaniem", o którym opowiadała Katarzyna W. Media zareagowały wówczas absolutnie naturalnym, godnym wręcz pochwały zaangażowaniem, robiąc reportaże z miasta przejętego zniknięciem dziecka, pokazując dziesiątki ludzi zaangażowanych w rozlepianie plakatów i przeczesywanie terenu w poszukiwaniu Madzi. Przez kilka dni sprawa na tyle mocno zogniskowała zainteresowanie widzów i słuchaczy, na tyle została medialnie "zbudowana", że wraz z jej niesamowitym zwrotem i wieścią o śmierci dziecka nie sposób było powiedzieć: "aha, skoro to nie porwanie, to przestajemy się tym interesować". Pewnie za długo to wszystko trwało, pewnie media zanadto dały się ponieść słupkom, dowodzącym, że historia ta w niezwykły sposób interesuje widzów, i że nie ma takiego jej wątku, który nie byłby oglądany z uwagą. Ale będę się upierał, że jeśli - w swej masie - media nie ustrzegły się błędów i grzechu nadmiernego zainteresowania sprawą o wyłącznie sensacyjnym wymiarze, to był to grzech doskonale współgrający z oczekiwaniami tych, od których jesteśmy zależni, czyli od Was, Szanowni Państwo.