Na sobotnim Balu Dziennikarzy Paweł Graś był chyba jednym z rzadziej uśmiechających się gości. Opadnięty gremialnie przez dziennikarzy i kolegów - polityków, tłumaczył - nieco tajemniczo - jak to się stało, że został rzecznikiem rządu. A że historia tej kariery jest mało ekscytująca, a i sam Graś był chyba mocno zaskoczony tym, że jego - wyrażona podobno w czasie mocno luźnej rozmowy - zgoda sprzed kilku tygodni, nagle stała się ciałem, a on sam - twarzą rządu, powodów do uśmiechu było niewiele. Powiedzieć, że Graś wkraczając do Kancelarii Premiera wchodzi w kłębowisko żmij byłoby sformułowaniem tyleż barwnym, co - chyba jednak - przesadnym. Faktem jest jednak, że polityk PO, wchodząc drugi raz do tej samej rzeki, na pewno dobrze pamięta rafy, na których potknął się przed rokiem. Będąc wówczas wysłannikiem na odcinek spec-służb, wytrzymał zaledwie dwa miesiące, a jego rezygnację do dziś otacza właściwie mgła tajemnicy. Sam zainteresowany mówił a to o powodach osobistych, a to o konieczności nabrania dystansu do służb, podobno jednak prawdziwym powodem odejścia była niemożność przebicia się przez otoczenie premiera. Ciasny krąg, złożony z panów Nowaka, Arabskiego i Ostachowicza, przegradzał Grasiowi drogę do Tuska. Samotny, bez kompetencji i dostępu do premiera, szybko uznał, że nic w rządzie po nim. Powrót do gabinetu w dzisiejszej sytuacji obarczony jest nie tylko widmem tych samych kłopotów, na których Graś już raz się wywrócił, ale do poprzednich dojdzie mnóstwo kolejnych. To właśnie na Grasia spadnie w najbliższych dniach potężna część odpowiedzialności za to, by tworzyć medialno-rządowe strategie - i na kryzys, i na walkę z opozycją. A i z jedną, i drugą jest dotąd marnie. Jak na razie jedynym odzewem na pogarszającą się sytuację gospodarczą i zmianę wizerunku PiS-u, jaki wymyśliła rządząca partia, jest powtarzane z coraz większym zdenerwowaniem: "musimy do euro, tylko euro może nas uratować". O poziomie emocji, jaki panuje na szczytach władzy, może świadczyć mocno histeryczna reakcja ministra finansów na wyjście Jarosława Kaczyńskiego z sejmowej sali. Nie wiem, czy rzeczywiście jest tak źle, a groźba euroobligacji tak realna, wiem, że wolałbym, by ktoś, kto steruje polskimi finansami, nie dawał się tak łatwo wyprowadzić z równowagi byle błahostką. Nerwy i emocje są najgorszym doradcą, zwłaszcza w czasach kryzysu, i zwłaszcza na tle "upoprawniającej się" politycznie opozycji. Co prawda Jarosław Kaczyński nieprędko zdoła przekonać Polaków, że jego przemiana jest rzeczywista, ale z podekscytowanym i pokrzykującym rządem w tle pójdzie mu dużo łatwiej. Pytanie, czy Graś jest najlepszym specem od kojenia emocji, jest pytaniem otwartym, choć - pamiętając nowego rzecznika, który w sejmowych ławach groził posłowi Cymańskiemu tym, że mu przyłoży i złamie palec - można mieć co do tego niejakie wątpliwości. Konrad Piasecki