Jesteśmy skazani na powtórkę ze starcia Tusk-Kaczyński, a że cały polityczny świat zdaje sobie z tego sprawę, stąd dramatyczne trudności ze znalezieniem kogoś, kto chciałby rzucić im rękawicę. Waldemar Pawlak mówi mało, ale zdarza mu się mówić smakowicie. Stwierdzenie, że będzie oczywiście kandydował na prezydenta, ale najwcześniej w 2015 roku doskonale oddaje atmosferę, która, na rok przed wyborami, panuje w polskiej polityce. Wizja startu w roli "trzeciego" jest jak gorący kartofel - większość polityków odrzuca ją jak najdalej od siebie. PSL pewnie w ogóle nie wystawi własnego kandydata, pozaparlamentarna prawica - jeśli kogoś, to tylko po to, by się wypromować, Olechowskiemu umiera właśnie projekt zrobienia kampanii za pieniądze SD, a to, co dzieje się na lewicy, jest aż tak nieporadne i śmieszne, że budzi nawet odrobinę mojego współczucia. Kwaśniewska? Jak mówiła nie, tak mówi. I trudno jej się dziwić, bo szans w starciu z zawodowcami nie ma, a przy okazji kampanii błogi żywot państwa Kwaśniewskich mógłby zostać poważnie zakłócony przez odgrzebywanie różnych spraw z przeszłości. Cimoszewicz? Głośno mówi, że nie chce startować, w ciszy gabinetów może i byłby skłonny o tym rozmawiać, ale widać że byłby kandydatem bez determinacji i woli walki. Szmajdziński? Ktoś odpowiadał mi jak przed czterema laty na kolanach błagał, żeby go nie wystawiać i zdaje się, że dziś jest gotów to powtórzyć. Kalisz? Szymanek-Deresz? Majchrowski? Wolne żarty.... Zdaje się, że jak tak dalej pójdzie to Napieralski zostanie zmuszony do startu i dostanie takie wciry, że rozeźlona partia odbierze mu fotel przewodniczącego. O ile oczywiście wytrwa na nim przez najbliższe miesiące... Trochę w tym przypadku, trochę fortuny, dużo zmyślnej gry obu kandydatów i ich politycznego otoczenia, ale prawda jest taka, że w ciągu ostatnich czterech lat (a tyle w piątek minęło od drugiej tury wyborów prezydenckich) nie wyrósł w Polsce żaden polityk, z którym Tusk i Kaczyński musieliby się liczyć. Ci, którzy rosną im pod bokiem (jak choćby Ziobro w PiS-ie) mają na razie tyle lojalności i lęku przed własnymi patronami, że nie wypowiadają im otwartej wojny i grzecznie czekają na swój czas. Ci, którzy próbują doszlusować do wyścigu o Pałac są skutecznie pacyfikowani - jak Cimoszewicz, w którym propozycja sekretarzowania Radzie Europy zabiła chęć zemsty na Platformie za historię z Anną Jarucką, albo też - jak Andrzej Olechowski - swej szansy mogą upatrywać tylko w tym, że dwaj główni gracze tak się zużyją, że Polacy podadzą im prezydenturę na tacy, a na to się, póki co, nie zanosi. Po czterech latach, będziemy więc mieli powtórkę z rozrywki. I choć można uznawać to za normę - bo chęć wyborczego - prezydenckiego rewanżu, nie jest w stabilnych demokracjach niczym nadzwyczajnym, to porównanie naszych "rewanżystów" do polityków formatu Nixona czy Mitteranda nie daje nam niestety powodów do przesadnej radości i dumy. Konrad Piasecki Zobacz również: Cztery lata temu wybraliśmy Lecha Kaczyńskiego. GALERIA