Mocnym festiwalowym entre były popisy wicemarszałków Sejmu, którzy zamiast zachować się jak dorośli ludzie i stanąć twarzą w twarz z dziennikarzami, robili dziwne miny, czmychali w gabinety i windy, kryli się, jak mogli, i sprawiali wrażenie małych chłopców przyłapanych na kradzieży jabłek. Mam wrażenie, że jeszcze wtedy sprawa była do - przynajmniej częściowego - uratowania, bo premie dla marszałków wypłacano od lat i chyba wszyscy politycy i dziennikarze zdawali sobie z tego sprawę. Ale miast tłumaczyć to sejmowym obyczajem (inna sprawa, że nieco kuriozalnym) prezydium Sejmu postanowiło pobawić się w chowanego. I właśnie za to, a nie za sam fakt przyjęcia premii, należały im się największe "bęcki". Politycy wszelkiej maści udawali jednak z uporem, że urodzili się wczoraj i nie wiedzieli, że przez lata i oni sami, i ich partyjni towarzysze, czy był kryzys, czy nie, czy mieliśmy gospodarczy wzrost czy dołek, hojną ręką przyznawali marszałkom premie. Głosom oburzenia na wypłaty nie było końca, a najdalej poszli w tym Palikotyści, którzy z hasłami honoru i uczciwości na ustach poczęli odwoływać swą wicemarszałkinię. Tak, tak, ci sami Palikotyści, którzy potrafią zasłonić się immunitetem, by nie płacić mandatu za fotoradary (6 z 7 takich przypadków w tym Sejmie), albo machać legitymacją poselską, by wywalczyć własnej matce zniżkę na wykup mieszkania. Tak naprawdę, oczywiście, wcale nie chodziło o premię, tylko o to, że marszałkini jest sporym zawodem i dla samego Palikota, i dla jego podwładnych. Drażni ich swym stylem bycia i już od dawna w RP ostrzono sobie na nią zęby. A premie były, do rozprawienia się z Nowicką, doskonałym pretekstem. Tyle że inni postanowili też zaistnieć w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach w Ruchu Palikota. I zagrać jego liderowi trochę na nosie, zgodnie z zasadą, że jak można rywalom wepchnąć kijek w szprychy, to należy to zrobić. Oczywiście, też z wielkimi hasłami na ustach. Zaczęto więc opowiadać kompletne "wydumki" o "krzywdzie kobiet" i "budowaniu pomnika jednej kobiety na symbolicznym grobie drugiej" i takie tam... A Palikot też sięgnął szczytów elokwencji i ruszył do boju z "figurą Anny Grodzkiej", która "jest figurą Chrystusa, który niesie krzyż". Poziom absurdu sięgnął zenitu i cały czas utrzymuje ten stan, przepychankami wszystkich ze wszystkimi, groźbami siłowego zdejmowania krzyża, cichymi negocjacjami z Nowicką, jej brakiem zdecydowania: czy odejdzie sama, czy tylko zmuszona przez sejm, dyscypliną PO w obronie Nowickiej.... Festiwal trwa, a wiadra hipokryzji wylewać się będą w jego trakcie jeszcze przez co najmniej kilkadziesiąt godzin. Konrad Piasecki