Sposób jest idealnie prosty. Pogrzebmy trochę w rodzinnych korzeniach naszych przeciwników. Poskrobmy, poszukajmy.... . Może znajdzie się coś ciekawego w życiorysach ich ojców, matek, ostatecznie może być żona czy brat, ale jednak rodzice lepsi, bo wiadomo: zawsze będziemy mogli powiedzieć "czym skorupka za młodu nasiąkła...". A jeśli znajdziemy coś pikantnego, to nieważne staje się wówczas to, co robił w swoim życiu ten, którym się zajmujemy. Ojciec w KPP? Matka w SB? Super, świetnie, cudownie. To kompromituje, podważa sędziowską niezawisłość, odbiera polityczną uczciwość i pozwala potarzać trochę w błocie. Tym łatwiej nam to przyjdzie, że nie mamy pojęcia (a przynajmniej nie musimy o tym pamiętać), że marcowi komandosi składali się w znacznej części ze zbuntowanych przeciw swym PRL-owskim rodzicom studentów. Nie będziemy wnikać, jak to się działo, że wielu przywódców polskiej endecji miało żydowskie korzenie, że część działaczy KPP i PZPR wywodziła się z rodzin o tradycjach szlacheckich (choćby Wojciech Jaruzelski), że niemieckie pokolenie '68 budowało swą tożsamość na buncie przeciwko rodzicom-nazistom, i jak to się stało, że jeden z czołowych polityków prawicy, mimo iż miał ojca komunistę, od czasów licealnych knuł przeciw władzom. Nie będziemy też sobie zadawać pytania, jakież to przedziwne zrządzenie losu sprawiło, że syn szefa reżimowych związków zawodowych działał w NZS-ie i zakładał Ruch Wolność i Pokój. Nie będziemy wnikać w pojęcia, takie jak bunt pokoleniowy, kształtowanie tożsamości w kontrze do postaw rodziców, umiejętność oddzielenia działań własnych od tego, co robili nasi rodzice. Skoro znaleźliśmy "złe" powiązania rodzinne, zdyskredytujmy nimi tych, których nie lubimy. I jeszcze ubierzmy to w piękne opakowanie "misji dostarczania niezbędnej widzom/słuchaczom/czytelnikom wiedzy na temat osób publicznych", bo przecież "ludzie mają prawo wiedzieć, z kim mają do czynienia". Otóż, owszem, ludzie mają prawo wiedzieć, jak zachowywali się, co robili, czym zasłużyli, a czym skompromitowali politycy, dziennikarze, naukowcy, komentatorzy i ci wszyscy, którzy z racji życiowej i zawodowej pozycji aspirują do bycia autorytetem. Ale to, kim byli ich rodzice, może być co najwyżej ciekawostką, elementem opisywanym przy okazji tworzenia biografii czy sylwetki postaci, a nie pałką, którą się okłada i dyskredytuje tych, których nie lubimy. To oczywiście nie powinna być wiedza tajemna, skrywana i budząca zawstydzenie, ale teksty, które odsądzają kogoś od czci, wiary i uczciwości z powodu PRL-owskich korzeni rodziców, są kompromitujące moralnie i intelektualnie dla ich autorów. Zwłaszcza, gdy nie uznają oni za stosowne dodać, że niektóre z osób uznawanych przez nich za "dzieci komuny" z tą komuną walczyło. I to walczyło wtedy, gdy odwaga nie była tak tania jak dziś, a wielu z tych, którzy kreują się teraz na szaleńczo odważnych, niepokornych bojowników o dziennikarską prawdę, próżno było wówczas szukać na jakiejkolwiek barykadzie.