To powtarzający się scenariusz. Któryś z dwójki Kiszczak - Jaruzelski siedzi na ławie oskarżonych. Proces trwa długo, generałowie non-stop dostarczają lekarskie zwolnienia, zmieniają się obrońcy, wszystko się ślimaczy, przeciąga, opóźnia. I w końcu zapada wyrok. Uniewinniający. Generałowie się uśmiechną, mówiąc, że sprawiedliwość zatryumfowała, a oni są zmęczonymi życiem ludźmi, którzy nie rozumieją dlaczego ciąga się ich po sądach. Ich zwolennicy wybuchną entuzjazmem, dowodząc, że generałowie byli ludźmi skazanymi na trudne wybory, którzy robili co mogli, by przeprowadzić Polaków bezpiecznie przez komunistyczne morze. Rodziny ofiar stanu wojennego pokiwają smętnie głowami pytając, kto w takim razie odpowie za śmierć ich mężów, braci i ojców. Wypowie się paru historyków, paru prawników, generałowie wrócą do domu i czekać będą na następne procesy. Po wszystkim pozostaje poczucie bezsilności i pytanie - jak to możliwe, że przywódcy państwa, które dokonywało tak wielu nieprawości i wyrządzało tak wiele krzywd, pozostają wciąż bezkarni. Odpowiedź na nie wydaje się nie tak znowu skomplikowana - skoro sądzimy generałów, bazując na prawie, którego oni sami byli autorami - to trudno ich skazać. Skuteczny sąd nad nimi musiałby być sądem nad całym PRL-em. Musiałby przypominać to, co działo się w procesach norymberskich. To musiałby być sąd nad państwem, które przeciwko strajkującym górnikom wysyłało czołgi i uzbrojonych w ostrą broń milicjantów plutonów specjalnych. Państwem, w którym milicjanci, katujący Grzegorza Przemyka, mogli czuć się bezkarni, bo generałowie uruchomili gigantyczną machinę, by zapewnić im spokój i wolność. Państwem, którego funkcjonariusze czuli się tak pewnie, że działaczy opozycji wywozili do lasu i oblewali żrącym kwasem, a niechętnych im księży porywali, zabijali, a ich zwłoki wrzucali do Wisły. To nie były wynaturzenia, czyny wariatów, psychopatów - to był warunek sine qua non istnienia tego systemu i to był warunek sprawowania władzy przez generałów i ich popleczników. Oni oczywiście mogą umywać ręce, mówić "to nie nasza wina, nie my za to odpowiadamy, sąd niczego nam nie dowiódł", bo posługując się chorym prawem PRL-u rzeczywiście ciężko im cokolwiek udowodnić. A ja coraz częściej myślę, że może już nie warto. Kolejne oskarżenia pozwalają im czynić z siebie męczenników - prześladowanych przez nowy reżim chorych starców - i kończą się z reguły tymi samymi wyrokami uniewinniającymi. Może rzeczywiście nie ciągać już generałów po sądach? Może uznać, że ich wolność jest ceną, którą warto było zapłacić za to, że oddali w końcu władzę? Może niech wyrok na nich - a nie mam wątpliwości jaki będzie - wyda historia i potomni? Może pozwolić im żyć w spokoju i skazać już tylko na rozpamiętywanie, za ile śmierci, tragedii, ludzkich dramatów odpowiadają.