W wielkiej ofensywie fotoradarowej rząd popełnił kilka podstawowych błędów. Rozpoczęcie jej, od wpisania do budżetu ponad miliarda złotych, które przynieść ma ściąganie z kierowców opłat za przekroczenie prędkości, nie było - mówiąc najdelikatniej - posunięciem nadto rozsądnym. Zwłaszcza że do stawiania fotoradarów rządzący przystąpili z jakąś niebywałą jak na nich determinacją i szybkością, sprawiającą wrażenie gorączkowego poszukiwania dodatkowych pieniędzy dla ziejącego pustkami budżetu. Setki "puszek" rozstawionych po drogach, doniesienia o "superbrykach" z pomiarami prędkości, a nawet o dronach, wyposażonych w sprzęt namierzający kierowców, spotęgowały atmosferę grozy. Lawina doniesień sprawiła, że obywatel-kierowca nabrał przekonania, iż łapanie go na przekroczeniu prędkości jest niczym innym jak mocno prostackim sposobem na ściągnięcie zeń dodatkowej kasy do budżetu. Co gorsza - dla rządzących - łupieni pamiętają nie kogo innego, jak Donalda Tuska, który jako lider opozycji narzekał na "facetów wydających pieniądze na fotoradary". I od tego wspomnienia, wcale nie będzie im lżej i przyjemniej, gdy zobaczą w skrzynce list z wezwaniem do zapłaty mandatu. Nie ma się co spierać o to, że fotoradar jest tyleż topornym co sankcyjno-pokutnym sposobem na walkę o zmniejszenie liczby osób ginących na polskich drogach. Znacznie bardziej skuteczne niż proste ograniczenia prędkości byłyby: poprawa stanu dróg, bezkolizyjność zastosowanych podczas ich budowy rozwiązań, zwiększenie liczby i długości autostrad czy poprawa umiejętności kierowców. Tyle że to są czynniki, których szybko nie zmienimy. Umiejętności kierowców nie poprawimy z roku na rok, autostrady - choć powstają - to jeszcze długo (a obawiam się, że to "długo" będzie bardzo długie) nie staną się najbardziej powszechnymi trasami przemieszczania się samochodów po Polsce, a tego, by wszystkie skrzyżowania, zamienione zostały w ronda, nie doczekamy się z pewnością nigdy. Dlatego, niestety, trzeba robić coś tu i teraz, bo za wielka jest cena zaniechań i pobłażliwości dla szaleńców i pospolitych drogowych chamów, którzy codziennie wyprzedzają nas na drogach. Gdy położymy na szali ludzkie życie i zdrowie, a na drugiej niewygody kierowców, którzy będą uczeni właściwych zachowań na drodze, przy pomocy kija, to musi wygrać to pierwsze. I ta walka o lepsze "tu i teraz" musi niestety boleć. Choć - i tu nie mam żadnych wątpliwości - musi boleć wszystkich tak samo. Dlatego deklaruję i obiecuję - nie odpuszczę posłom wymigiwania się od płacenia mandatów. Będę ich męczył o zmianę ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora i o wykreślenie z niej zapisu o niekaraniu bez zgody Sejmu za wykroczenia - również drogowe. Chcecie bezpieczeństwa? Płaćcie za nie tak jak wszyscy inni! Będę ich dręczył, pytał i przypominał. I zobaczymy, kto się pierwszy zmęczy...