Kastracja pedofilów, wojna z hazardem, bitwa antydopalaczowa... Schemat działania jest zawsze taki sam. Problem najpierw żyje sobie swoim życiem. Nikt się nim szczególnie nie interesuje. Ot, jeden z wielu... Aż do momentu, gdy coś się nie przydarzy. Dla pedofilii casus beli był przypadek (przyznaję - wyjątkowo drastyczny) ojca wykorzystującego własne córki. Dla hazardu - ujawnienie przez CBA nieprawidłowości w pracach nad ustawą. Dopalacze też nie były problemem nowym. Doskonale pamiętam, że moje radio już dwa lata temu podnosiło w tej sprawie krzyk, który mnie zresztą trochę drażnił, bo miałem poczucie, że mało kto wie jeszcze o ich istnieniu. Rząd owszem - przyznajmy uczciwie - coś w tej sprawie próbował robić. Tyle że dość wolno i nieporadnie. Zmieniał ustawy, nasyłał na "dopalaczy" inspekcje skarbowe, jednak nic to wszystko nie pomagało... I oto nagle..., pewnej jesiennej nocy..., akurat wtedy, gdy Palikot szykował kongresowe wystąpienie..., premier postanowił ruszyć do boju. I nic mu nie przeszkadzało. Ani to, że jest wieczór, ani to, że weekend. Jak uznał, że po kilkudziesięciu miesiącach rozwoju rynku dopalaczy trzeba coś zrobić - to nie mógł czekać ani chwili. Zwoływał narady, rozkazywał, wysyłał w świat policję, służby wszelkich maści, inspektorów sanitarnych. Najbardziej zabawne było spotkanie, jakie w poniedziałek zarządzono w Belwederze. Nad problemem dopalaczy pochylali się tam pospołu prezydent, premier i marszałkowie Sejmu i Senatu. Po co? Żeby podyskutować nad projektem ustawy? Dlaczego w takim gronie? Czy naprawdę trzeba czterech najważniejszych w państwie osób, by ustalić, co się powinno w niej znaleźć? I wszystko to nie byłoby nawet tak drażniące, gdyby nie wojenno-bitewna retoryka Tuska i jego podwładnych, którą przy okazji uruchomiono. Miast słów stonowanych, zrównoważonych i adekwatnych do sytuacji, mamy premiera, który ogłasza "stan nadzwyczajny" albo "stan wyjątkowy", który "mobilizuje wszystkie służby" i "wydaje wojnę" "cwaniakom trującym nasze dzieci". W trakcie rządowej "batalii" "panowie od dopalaczy" zostaną "doduszeni", a rząd będzie pracował "wiele dni i wiele nocy", żeby "kontratak branży" został odparty. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że cała ta batalia, zwłaszcza prowadzona w takiej właśnie oprawie, miała w sobie (oprócz - bez wątpienia - szczytnego celu) potężną dawkę propagandowego zadęcia, która niczemu innemu - oprócz udowodnienia, że rząd jest silny, zwarty i gotowy - nie służyła. A mnie marzy się, żeby, przećwiczywszy na pomniejszych sprawach propagandowe polowania z nagonką, Tusk et consortes wykorzystali kiedyś swe doświadczenie do przekonania Polaków, że trzeba zrobić coś, co nie jest łatwe, przyjemne i popularne. I żeby z równym zapałem, jak z dopalaczami, powalczył np. z naszymi absurdami emerytalnymi. Forum: Czy w sprawie dopalaczy Polska się kompromituje?