Irytację wzbudził sposób, w jaki Wojewódzki − a ściślej, w jego imieniu, Jarosław Kuźniar − o zdarzeniu tym poinformował. Nasycając tekst swojego oświadczenia niejasnymi aluzjami, że padł ofiarą jakiejś "brunatnej przemocy", tudzież atakami na ludzi badających katastrofę smoleńską i niejasno ujętymi oskarżeniami pod adresem "prawej strony", które natychmiast podchwycili jego akolici. Trudno było nie zadać w tej sytuacji pytania, na czym pan Wojewódzki swe oskarżenia opiera i skąd jego pewność, że napastnik, którego twarzy, jak twierdzi, nie widział, i który, jak stwierdza w innym miejscu, nie wyjaśnił, o co mu chodziło, był przedstawicielem akurat "prawej strony"? A nie na przykład tzw. psychofanem, zwykłym żulem z Pragi - Południe, antifakerem mszczącym żarty z "murzyńskiej telefonii komórkowej" i płaskich nosów umożliwiających czarnym picie z kałuży, narzeczonym jakiejś Ukrainki, fanem Kasi Cichopek lub którejś innej, regularnie poniżanej przez Wojewódzkiego gwiazdek, albo zupełnie prywatnym wrogiem, ot, choćby tym facetem, któremu niegdyś celebryta stłukł szybę w samochodzie, bo kierowca pokazał mu zza niej obelżywy znak? Lista potencjalnych powodów napaści na człowieka, który niedawno wzywał w ramach swego nieustającego antyprawicowego hejtu do "wyrywania chwastów", jest dość długa. Nie dość, że Wojewódzki z Kuźniarem rzucili niczym nie poparte oskarżenie, to dość szybko wychodzące na jaw okoliczności sprawy zaczęły wskazywać na to, że Wojewódzki zachowuje się jak włoski piłkarz. Oblanie kogoś żrącą substancją to sprawa naprawdę poważna i niebezpieczna, sformułowania o wypisaniu się ze szpitala czy że prezenter Eski-Rock ocalał tylko dzięki czapce z daszkiem i okularom, też wskazywały na poważny charakter napaści. Tymczasem okazało się, że − według informacji na stronie rp.pl − pomoc medyczna ograniczyła się do rady lekarza, by celebryta posmarował sobie podrażnienia maścią. Fakt, że Wojewódzki zgłosił sprawę policji dopiero po sześciu godzinach wskazuje zaś na to, że początkowo nawet on sam nie uznał przykrego incydentu za poważny. Wojewódzkiemu współczuję, szczerze życzę, aby sprawca został zatrzymany i ukarany, ale jeśli − przypuśćmy teoretycznie − napastnik okaże się wtedy nic nie mieć wspólnego z "prawą stroną", żrący brunatny płyn okaże się zwykłą gorącą kawą, a cała sprawa wynikiem kłótni kto kogo potrącił, to dla nadymającego się swym męczeństwem gwiazdora i jego Kuźniara nie będę miał litości i innych też będę do tego zachęcał.Sądzę więc, że jako pretekst do rozważań o przyzwoleniu na agresję, szczególnie wobec dziennikarzy, wybrał sobie Piasecki to akurat zdarzenie wyjątkowo nietrafnie. Być może bardziej by pasowało do felietonu o pewnym modelu prokurowania szokujących informacji, które po czasie okazują się, delikatnie mówiąc, blefem − jak na przykład sławetne samobójstwo pewnego prokuratora przed kamerami, polegające na ostrożnym osmaleniu sobie policzka. Albo insynuacją − jak sprawa podpalenia podczas Marszu Niepodległości wozu transmisyjnego TVN, o której było przez pewien czas bardzo głośno i jak nożem uciął głośno być przestało, gdy policja zatrzymała sprawców i okazali się oni, niestety, nie mieć nic wspólnego ani z samym marszem, ani z narodowcami, ani nawet z kibolami. Jeśli natomiast chciał Piasecki poruszyć temat agresji wobec dziennikarzy (już pominę, że celebryta, nawet wchodzący ochoczo w skórę propagandysty, to jednak co innego niż dziennikarz), miał na podorędziu przykład dużo lepiej pasujący − Jerzego Owsiaka. Ów zasłużony w działalności dobroczynnej i z jej racji okrzyknięty omalże oficjalnym świętym III RP człowiek z wiekiem coraz gorzej radzi sobie z własną świętością. Poproszony przez dziennikarza Telewizji Republika o komentarz do postawionych przez jednego z blogerów oskarżeń dotyczących finansów jego spółki, Złoty Melon Owsiak zachował się jak jaśnie pan wobec niesfornego pachołka − naubliżał dziennikarzowi i kazał ekipę Republiki wyrzucić ochroniarzom. Po czym nagrał i umieścił na swym wideoblogu tyradę wzywając: "gdziekolwiek ich zobaczycie (dziennikarzy Republiki), gońcie dziadygów", bo "to zła telewizja, szerzy nienawiść". Przy okazji, by dać przykład, jak walczyć z szerzeniem nienawiści, pojechał − podobnie jak Wojewódzki − po Macierewiczu i naukowcach próbujących zastąpić zobowiązane do tego organa państwa w wyjaśnianiu okoliczności śmierci dwóch prezydentów RP, licznych generałów, wysokich urzędników oraz zasłużonych obywateli w katastrofie w Smoleńsku. (To jakieś coraz bardziej wyraźne zaburzenie liderów prorządowej części opinii publicznej, że o czymkolwiek by gadali, nie potrafią nie wpleść jakiejś nienawistnej uwagi na ten temat. Może w tym kontekście stwierdzenie Piaseckiego, że "w tym szalonym kraju wszystko jest dziś polityką", byłoby bardziej zasadne?) Można by rzec − starszy pan wyraźnie potrzebuje urlopu albo proszków kojących nerwy, ale mowa wszak nie o byle zakapturzonym żulu czy anonimowym trollu wylewającym z siebie jad w internecie, tylko o człowieku, który dla wielu Polaków, zwłaszcza młodych, jest wzorem. Który popularność wielkiego dobroczyńcy dzieci dyskontuje urządzając młodym festiwal rockowy połączony ze szkoleniami ideologicznymi i wypowiadając się z pozycji autorytetu na wszystkie możliwe tematy. Po kilku dniach Święty Jurek nieco ochłonął i przeprosił Macierewicza, ale dziennikarzy, o ile mi wiadomo, nie. Czekam tylko, aż uściśli wezwanie do swych wielbicieli, jak nas mają "gonić" - czy wystarczą do tego pięści, czy potrzebne kije, i jakiego rodzaju, no i w ogóle. Dziwi się Piasecki rzekomemu "prawicowemu" przyzwoleniu na akty agresji wobec Wojewódzkiego czy wcześniej Miecugowa. A dziwił się, kiedy dziennikarzom en masse (co prawda tym z tabloidów, ale jeśli Wojewódzki ma uchodzić za dziennikarza, to czemu nie paparazzi?) bluzgał Stuhr junior? Albo Lis? Albo kiedy − przepraszam za taką prywatę − określał mnie przymiotnikiem na "p" owsiakowy specjalista od wspomnianych szkoleń ideologicznych, niejaki Hołdys? Czyż to wszystko nie jest agresją, przyzwoleniem na nią i wręcz wzywaniem do niej, i to ze strony osób, które z racji pozycji społecznej powinny szczególnie uważać na swe zachowanie? Czyż nie prowokują agresji wobec siebie same media, poniżając regularnie jednych polityków i całe grupy Polaków (weźmy na przykład okładkowe fotomontaże wspomnianego już Lisa), a z kolei całkowitą bezkarność zapewniając, i wręcz sekundując osobom publicznym pozwalającym sobie na rażące łamanie standardów przyzwoitości, by wspomnieć choćby o Palikocie, Kutzu czy pani Wójciak? Bardzo ładnie jest napisać coś głęboko słusznego w duchu "potępiam wszelką agresję". Ale zmierzyć się z tematem narastającego chamstwa i brutalności, którymi − twierdzę − władza i konkretne grupy tworzące jej społeczne zaplecze świadomie nasyca od lat polskie życie publiczne, jest znacznie trudniej. Zwłaszcza tak, by z jednej strony uniknąć prostego "u was też biją Murzynów", a z drugiej jednak nie pozwolić na propagandowe nadużycie fałszywej symetrii "obie strony są nie bez winy", bo nie ma symetrii między anonimowym wpisem w internecie, a równie haniebnymi wypowiedziami liderów politycznych czy środowiskowych autorytetów. Rafał Ziemkiewicz