Magdalena Środa opublikowała we wczorajszej "Gazecie Wyborczej" tekst przyznający rację inicjatorom obywatelskiego projektu zmiany ustawy oświatowej z 1991 roku, której sednem jest zaprzestanie finansowania nauki religii w szkole z publicznych pieniędzy. Ja też tak uważam. Kto pomięta, ten wie, że 25 lat temu, kiedy religia była wprowadzana do szkół (zwolennicy tego kroku mówili: "przywracana" - i nie było to pozbawione podstaw z punktu widzenia faktów), byłem przeciwny obecności religii w szkole (w szkole publicznej, rzecz jasna, inaczej z natury rzeczy muszą być pod tym względem urządzone szkoły wyznaniowe). Wtedy argumentowałem m.in., że nauczanie religii jako przedmiotu szkolnego (de facto obowiązkowego) pozbawi jej treść tej wyjątkowej aury, która dawała jej autentyzm. Tak się też stało, co widać gołym okiem, każdy, kto ma (czy miał w ostatnim ćwierćwieczu) dzieci w szkole, potwierdzi to odarcie religii z owego charme’u, którego - przewrotność historii! - dodali mu komuniści, usuwając kiedyś religię za szkół. Wtedy ta opcja przegrała, niemniej, w obliczy gorącej debaty publicznej, Kościół poczuł się w obowiązku wystąpienia z - rzekłbym - skromnymi żądaniami pod adresem państwa. Biskupi zapewniali wtedy, że nie chodzi im o żadne przywileje, lecz jedynie o samo prawo obecności katechezy w szkole. W związku z tym lekcje religii miały się odbywać tylko na pierwszej lub ostatniej lekcji, przedmiot ten nie miał być wliczany do średniej, nie miał był obecny na maturze, a jego nauczyciele (duchowni i świeccy) nie mieli być wynagradzani przez szkoły. Z czasem wszystkie te znamiona powściągliwości zostały przez Kościół zapomniane, także to dotyczące niewynagradzania katechetów ze środków publicznych. Jeśli więc dziś środowisko "Liberté!" postuluje likwidację publicznego finansowania, w gruncie rzeczy odwołuje się do pozycji samego Kościoła z 1990 roku, który zapewniał, że sam swoich katechetów sfinansuje. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy jest powrót do pryncypiów, na których ustanawialiśmy nasze państwo po okresie komunistycznej barbarii. Jednym z tych pryncypiów była świeckość. Nie miejsce tu na rozważania różnych znaczeń słowa "świeckość", w każdym razie należy przypomnieć, że Kościół wtedy protestował przeciw samemu słowu (ze względu na asocjacje z komunistycznym zwalczaniem religii, które komuniści także nazywali "świeckością), ale twierdził, że uznaje zasadę, iż państwo jest bezstronne w kwestiach światopoglądowych. Finansowanie nauczania religii wydaje się trudne do pogodzenia z tą zasadą, tym bardziej, jeśli się doda, że przez te ćwierć wieku to samo państwo nie było w stanie zorganizować alternatywnego do religii nauczania etyki w szkole. Argumenty, które wysuwałem 25 lat, niezbyt były rozumiane, a już szczególnie w Kościele wzbudzały niechęć, niekiedy zgoła żywiołową. Czy te 25 lat doświadczeń coś w tej sprawie zmieniły? Czy ktoś z ówczesnych zwolenników odmiennego stanowiska potrafi publicznie przyznać, że fakty zdezawuowały jego stanowisko? A zatem p. Leszek Jażdżewski ma rację. I ma rację p. Magdalena Środa. Idę z nimi, ale tylko do pewnego momentu. Mój ideał to państwo neutralne wobec religii, ale państwo jasno kierujące się własną etyką. Raz będzie ona czerpać ze źródeł religijnych (w naszym przypadku w oczywisty sposób z chrześcijaństwa), raz nie. To drugie jest - naturalnie - dużo trudniejsze, ale to właśnie świadczy (albo nie) o sile ethosu państwowego. Moim zdaniem tego ethosu Państwu Polskiemu dramatycznie brakowało i brakuje. Bo państwo musi mieć siłę, by niekiedy powiedzieć "nie" dominującej religii, ale - analogiczne - musi mieć też siłę, żeby powiedzieć "nie" dominującym przeświadczeniom społecznym. I o ile byłaby wskazana nowelizacja ustawy oświatowej tak, jak tego żądają ludzie z "Liberté!", o tyle należy się strzec wymazania wszelkiego wpływu religii na życie społeczne, choćby pośredniego i odległego. Gdyby pp. Środa i Jażdżewski chcieli po - załóżmy dla dobra dyskusji - sukcesie tej inicjatywy pójść dalej w dekonstruowaniu wszystkich tych instytucji, które jakoś wywodzą się z chrześcijaństwa (ale i z prawa rzymskiego), takich jak rodzina, małżeństwo, szkoła, uniwersytet, system penitencjarny..., gdyby chcieli znieść wszelkie hierarchie (np. pod hasłem "małżeństwo dla wszystkich"), byłbym przeciw. I będę przeciw.