Fakt, że oto nagle po blisko czterech latach najważniejszego we współczesnych dziejach Polski śledztwa,biegli prokuratury odkrywają nowy, lepszy sposób skopiowania zapisów czarnej skrzynki i na podstawie tego zapisu w ciągu kolejnego roku odczytują 30 do 40 procent więcej tekstu, a nawet zmieniają odczytane wcześniej kluczowe słowa, jest w swej istocie szokujący. Stawia on pod potężnym znakiem zapytania wszelkie dotychczasowe ustalenia prokuratury, zarówno te dotyczące czarnych skrzynek, jak i obecności na pokładzie śladów materiałów wybuchowych, czy sposobu przeprowadzenia sekcji zwłok ofiar. Jeśli badania tak ważne, jak analiza zapisu czarnych skrzynek można było prowadzić przez lata tak niestarannie, nic nie gwarantuje staranności innych działań. Kropka. Ta sprawa ostatecznie też przekreśla wszelkie twierdzenia, jakoby czarne skrzynki, czy wrak tupolewa nie były istotnymi dowodami w śledztwie. Kto wie, co w wyniku dalszych badań, można byłoby w oparciu o nie ustalić. Czas mija, metody badań się zmieniają. Coś, co jeszcze teraz jest niemożliwe do wykrycia, może okazać się możliwe do wykrycia po latach. Mam wrażenie, że my sami, po różnych stronach smoleńskich sporów przestaliśmy traktować to śledztwo poważnie. O ile w przypadku osób od dawna zarzucających prokuraturze błędy i niedopatrzenia, nie ma w tym nic dziwnego, zadziwia to, jak łatwo nad tym wszystkim przechodzą do porządku dziennego osoby, które od początku w ustalenia prokuratury wierzą. Działania instytucji państwowych, od początku zmierzające do obarczenia winą tych, którzy nie żyją i odsunięcia jakiejkolwiek odpowiedzialności od rządu Donalda Tuska, nawet przez chwilę nie mogły budzić zaufania. Fakt, że nikt nie poniósł nawet politycznej odpowiedzialności za nieprzygotowanie i niezabezpieczenie wizyty, a także za skandaliczne oddanie śledztwa w ręce Rosjan, kładzie się cieniem na naszej rzeczywistości. Przypadek ministra obrony przerzuconego do senatu tylko to wrażenie absolutnej bezkarności wzmacnia. To nie stawianie pytań jest groźne dla państwa, ale udawanie, że nic się nie stało. Nierozliczenie Smoleńska, trwanie przy władzy ludzi, którzy uciekają od tamtej odpowiedzialności, naraża nas na naciski i manipulacje. Z zewnątrz i od wewnątrz. Drobny przykład? Proszę bardzo. Popatrzmy, jak na naszych oczach umiera projekt budowy pomnika w samym Smoleńsku. Umiera, bo spełnił już swoje zadanie. A może raczej umiera, bo pokazał, że nie spełni zadania, jakie przed nim postawiono. Sprawa najwyraźniej była próbą "obejścia" pomnika smoleńskiego w Warszawie. Tak, żeby można powiedzieć, czego się czepiacie, przecież pomnik stoi. Sprawa przeciągała się jednak tak długo, a niezawodni bracia Rosjanie nie zamierzali przecież niczego ułatwić, że sytuacja się zmieniła. Okazało się, że pomnik w Warszawie i tak będzie musiał stanąć. W tym momencie Polacy tego chcą i można przypuszczać, że będą chcieć jeszcze bardziej. W takiej sytuacji stawianie pomnika w Smoleńsku, związane z tym chandryczenie się z Rosjanami, nikomu już nie jest potrzebne. Rodziny ofiar zresztą też chyba tego nie chcą, bo projektowany monument zabetonowałby tamten teren już na zawsze. Pomnika w Smoleńsku raczej więc w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie, być może nie będzie go nigdy. I nikt nie będzie po nim płakał. Sam projekt pozostanie osobliwym "pomnikiem" działań, które miały pamięć o Smoleńsku wygasić. Wiemy już, że działania te się nie powiodły. Właśnie dlatego, że pamięć o Smoleńsku nie zgasła, można mieć pewność, że działania na rzecz jej dogłębnego wyjaśnienia nie ustaną. Takie czy inne niedotrzymane obietnice można zapomnieć, na wielkie, czy jeszcze większe afery przymknąć oko, propagandę, czy przemysł pogardy wybaczyć, ale Smoleńska zapomnieć i wybaczyć się nie da. To tragiczne wydarzenie zdefiniowało dla Polski początek nowych, trudnych czasów. Musimy stawić im czoło. Razem. Wyjście ze smoleńskiego klinczu nie będzie łatwe. Ale musi nastąpić jak najszybciej. W interesie przytłaczającej większości z nas jest doprowadzenie do jakiejś rzeczywistej debaty w tej sprawie, być może do rozmów ekspertów i biegłych z obu stron barykady, tych z komisji Macieja Laska i z zespołu Antoniego Macierewicza. Próba podjęta przez prezesa Polskiej Akademii Nauk się nie powiodła, ale opinii publicznej powinno zależeć na tym, by pole kompromisu znaleźć. Nikt tego za nas nie zrobi.