No dobrze, a te wszystkie msze smoleńskie albo zatrzymanie dr G. to co to jest? Praca organiczna? Ha! Jeżeli popatrzymy na Platformę i na PiS, to i jedna partia, i druga - w sferze komunikowania się z wyborcami, ze społeczeństwem - to partia igrzysk. A różni ich to, że inny rodzaj widowisk proponują. Platforma ma zacięcie sportowe - orliki, siatkarze, wyścig ministra Nowaka o przejezdność autostrady A2... Czyli - porównując to do telewizji czasów PRL - Studio 2, zmiksowane z "Dziennikiem". PiS z kolei to widowiska narodowo-patriotyczne, przemieszane z "Kobrą". Piszę te słowa nie po to, żeby utyskiwać na rządzących albo na media, bo to są sprytni zawodnicy. Filozofii nie uprawiają, tylko po prostu dają ludziom to, co ludzie lubią. A lud lubi igrzyska - tak było prawie od zawsze, od starożytnego Rzymu na pewno. To dlatego w masowym przekazie polityka w Polsce stała się domeną spin doktorów. Zaś media zmieniły swoje zadania - mniej informują, a bardziej zabawiają. Przeszły z domeny informacji do świata rozrywki. Ale jeżeli patrząc na politykę, widzimy głównie widowiska, to nie znaczy, że pod tą warstwą nie toczy się normalne życie. O! Ono toczy się bez przerwy, a może i bardziej swobodnie niż 10 lat temu, bo w medialnej ciszy. Kłócą się tam, na górze. Co zabawne, jeżeli czasami coś z tego normalnego życia przeniknie do wielkich mediów, czyli do świata rozrywki, to jest krytykowane i odrzucane jako coś niestosownego. Tak właśnie było, kiedy nagle - między meczami Euro 2012 - pojawiły się spoty reklamowe Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa oraz Ministerstwa Rolnictwa, w których szefowie tych instytucji zachwalali swoje działania i mówili, że wieś się zmieniła, że zyskała na unijnych funduszach. Nie sposób z tymi słowami polemizować. Jak wyczytałem, w ramach jednego tylko programu PROW (Program Rozwoju Obszarów Wiejskich, obejmujący okres 2007-2013) przetransferowano do Polski kilkanaście miliardów euro. A konkretnie - budżet tego programu to suma 17 miliardów euro, z czego już 90% zostało rozdysponowane. To przecież ważna informacja, wiele tłumacząca. Dlaczego więc o tym nie mówić? A że przy tym paru ludzi się chwali? I to z PSL! A jakie to ma znaczenie? Porównajmy: o tym, jak przygotowywaliśmy się do Euro 2012, bębniono całymi miesiącami. Premier Tusk, minister Nowak i jeszcze paru innych - bez zahamowań - opowiadali o tym każdego dnia. Zapowiadali, jak to zmieni Polskę. Wyliczano przy tym, że wydaliśmy na przygotowanie imprezy 85 mld zł (czyli około 20 mld euro). Tylko że w tej sumie uwzględniano budowę i remonty autostrad, dróg, lotnisk, dworców, linii kolejowych, czyli tej infrastruktury, która i tak powstać by musiała. Koszty samych stadionów to sumy zdecydowanie niższe, rzędu kilku miliardów złotych. Parę procent tego, co przetransferowano z Unii na rozwój obszarów wiejskich. No i jest jeszcze kwestia zwrotu inwestycji - sam Stadion Narodowy rocznie, takie są szacunki, generował będzie około 30 mln zł straty. A tymczasem miliardy przekazane na wieś spożytkowane zostały o wiele bardziej efektywnie. Kto zresztą nie wierzy, niech wsiądzie w samochód i zobaczy, jak kraj za miastem się zmienił. Oblicza się, że unijna akcesja pozwoliła rolnikom zwiększyć dochody dwukrotnie. Pozwoliła obkupić się w maszyny, unowocześnić gospodarstwa, pozakładać tysiące firm, które dały miejsca pracy tysiącom ludzi. To wszystko zdarzyło się w ostatnich latach. Padał rząd Marka Belki, potem mieliśmy wybory parlamentarne i prezydenckie, potem Marcinkiewicza, potem Kaczyńskiego, potem Kaczyński widowiskowo stracił władzę, potem był Smoleńsk, potem kolejne wybory. Rządy się zmieniały, emocje sięgały zenitu. A w tym czasie po wioskach budowali, kupowali ciągniki, zakładali firmy. Odżywały zapuszczone miasteczka. Życie toczyło się w innym rytmie. Ta zmiana ma swoje konsekwencje. Wieś nie jest już, jak w latach 90. ubiegłego stulecia, zarzewiem buntu i poczucia krzywdy. Lepper nie miałby czego tam szukać. Jeżeli 10 lat temu rolnicy bali się Unii, to dziś z tej Unii nawet kijem ich nie wygnasz. Wielkie pieniądze nie tylko uspokoiły Polskę gminną, ale przyniosły spore zmiany kulturowe. Ci ludzie poczuli się wreszcie pełnoprawnymi obywatelami. Poza tym przeszli potężny proces edukacji, zaradności, przedsiębiorczości. Bo musieli zabiegać o fundusze, jednoczyć się w grupy producenckie, pisać biznesplany, a po wejściu na rynek - zabiegać o klienta. Wieś, a przynajmniej znaczna jej część - ta, która potrafiła złapać szansę, z narzekackiej stała się przedsiębiorcza. I wygląda na to, że pieniędzy, które dostała z Unii, nie przetraciła. Ta opowieść ma kilka morałów. I taki, że chłop żywemu nie przepuści. I taki, że pieniądze zmieniają. No i też taki, że niewidzialna ręka rynku to betka w porównaniu z dobrze realizowanymi programami zmiany. Bo nie wystarczy głodnemu zamiast ryby dać wędkę, tylko jeszcze trzeba nauczyć go łowić ryby. No i że - to mawiał już Bismarck - dobra polityka jest nudna. Gdzie jej do pasjonujących awantur, które na co dzień nam serwują w studiach telewizyjnych w Warszawie!