Gdyby jakiś Niemiec pamiętający Rzeszę z lat 30-tych XX wieku wstał z grobu i zobaczył dzisiejsze społeczeństwo niemieckie, byłby w szoku. Zamiast wyczyszczonego etnicznie (Judenfrei) i jednolitego rasowo oraz zintegrowanego wspólną kulturą narodu, ożywianego germańskim duchem, zobaczyłby społeczeństwo wielorasowe, wieloetniczne, wielokulturowe. To absolutnie nie jest naród niemiecki, jaki znał i pamiętał. Ale Niemcy są dziś bogatsze i bardziej wpływowe niż kiedykolwiek. Podobne przemiany zaszły w wielu społeczeństwach europejskich w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Uległy one takim przekształceniom, które dla stetryczałych przedstawicieli starszej generacji mogą być szokujące. Zwłaszcza jeśli nigdy nie byli za granicą. W przypadku Polski komunizm, zamykający całe społeczeństwo w niemal pełnej izolacji na kilkadziesiąt powojennych lat, zablokował takie przemiany. Ale Polak złożony do grobu w latach 30-tych i tak by się mocno zdziwił, dowiedziawszy się po przywróceniu do życia, że Szczecin i Wrocław są polskimi miastami, a w żadnym innym nie ma żydowskich dzielnic i nie słyszy się rozmów w jidysz czy po niemiecku (i dobrze - powiedziałby, gdyby był nacjonalistą). Być może w 1939 r. też jakiś sanacyjny polityk ostrzegał, że oddanie władzy przez jego obóz polityczny (nazywał się wówczas - a jakże! - Obozem Zjednoczenia Narodowego) będzie oznaczać "koniec narodu polskiego, tak jak go postrzegamy". I takowy koniec nastąpił, choć nie z powodu wyborczej wygranej opozycji, lecz wojennej klęski. Polska państwowość liczy ponad tysiąc lat, polski naród istnieje co najwyżej połowę tego okresu, a polskie społeczeństwo zmieniało się wielokrotnie i dogłębnie. Przed rozbiorowym upadkiem, a więc w czasach, do których sentyment czuje wielu zwolenników obozu "dobrej zmiany", Polacy i katolicy stanowili mniejszość - największą ze wszystkich, ale liczącą mniej niż połowę mieszkańców. Tak było też w najlepszym okresie ówczesnej (a może i wszelakiej) Rzeczypospolitej, nazywanym "złotym wiekiem". Ów chwalebny czas przydarzył się społeczeństwu, w którym większość nie mówiła na co dzień po polsku, ani nie modliła się w kościołach katolickich, a ówczesne dokonania były dziełem szlachty litewskiej, ruskiej, tatarskiej oraz niemieckiego i żydowskiego (ormiańskiego, węgierskiego, włoskiego...) mieszczaństwa. Polaków jest coraz mniej (w ub. roku ubyło prawie 30 tys.), bo przyrost naturalny pozostaje ujemny, a do tego trwa emigracja (władze zaś robią wiele aby ucieczkę z Polski nasilić). Żadne zaklęcia i programy z plusem w nazwie nie powstrzymają spadku dzietności polskich kobiet. Zwłaszcza po ustanowieniu zakazu aborcji, który z ciąży czyni ruletkę. Ilościowe wzmocnienie polskiego społeczeństwa i jakościowa poprawa jego struktury demograficznej (piramidy wieku, proporcji ludności w wieku produkcyjnym i poprodukcyjnym) nie dokona się bez imigracji i naturalizacji nowych obywateli w wieku produkcyjnym i reprodukcyjnym. Ale to będzie koniec społeczeństwa polskiego jakie pamiętamy: homogenicznego, narodowo-katolickiego, jednolitego rasowo i kulturowo. Podobno w obozie władzy trwają prace nad liberalizacją prawa imigracyjnego i przyznawania obywatelstwa. Mówi się o pomyśle ułatwienia naturalizacji potomków obywateli (mieszkańców?) I i II Rzeczypospolitej (takie rozwiązanie anonsował Michał Dworczyk). Trochę to karkołomne, ale idzie w dobrym kierunku i świadczy o trafnym "postrzeganiu" przez niektórych przedstawicieli obozu władzy obecnej i przyszłej sytuacji Polski. Demograficzny jej potencjał stale słabnie i mogą go wzmocnić tylko imigranci. Zamiast przyrostu naturalnego - naturalizacja. Natomiast regresu i stopniowej marginalizacji katolicyzmu w Polsce nie jest w stanie powtrzymać bodaj nikt. Jeśli więc przybędzie w przyszłości Polaków, także śniadolicych i skośnookich, to raczej nie katolików. Bo nawet potomkowie dawnych mieszkańców Rzeczypospolitej to raczej nie będą katolicy. A w każdym razie rzymscy katolicy. O ile więc można sprawić aby przybyło polskich obywateli, nie da się powstrzymać ubywania w Polsce wiernych kościoła katolickiego. Rządząca ekipa walczy natomiast zażarcie aby w polskim społeczeństwie nie zabrakło osób z zespołem Downa. Niejaki Bortniczuk grzmiał w telewizji, że w wielu europejskich państwach na zgniłym Zachodzie już od wielu lat nie rodzą się dzieci z tą wadą genetyczną. Rzeczywiście, degeneracja. Polskie władze starają się aby w przyszłości było wiadomo, że jak z zespołem Downa, to Polak.